Page 100 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Arie Aksztajn (Eckstein) - Ulica Dolna.
P. 100

parę złotych, żeby pomodlił się za jego duszę w niebiosach, ale nie pomogło.
           Mój mąż obraził się i tyle.
             Twarz Chawale spoważniała. Znikła z niej codzienna mina. Miałem wra-
           żenie, że w tej chwili siedzi w fotelu naprzeciw swojego męża.
             W pokoju krążą dusze zmarłych. Obydwoje próbujemy udawać, że jesteśmy
           wielkimi bohaterami, ale w środku serce wali: bum, bum, bum. Nagle wielkie
           krzesło, na którym Chawale rozwiesza swoje ubrania, odsuwa się. Coś stuka
           w okno. Jakby kościsty palec podobny do uschniętej gałązki. Zakrzywiony,
           nadpalony palec jakby wzywał nas albo sygnalizował coś, czego nie rozumiemy.
           Chawale przysuwa się do mnie. Nie spuszcza palca z oczu.
             – Awrumie Lajb – mówi szeptem – znam ten palec, poznaję go, to palec
           mojego męża. Ten szatan niczego nie zapomniał.
             – Czego nie zapomniał? – pytam też szeptem.
             – Awrumie Lajb, jesteś jeszcze dzieckiem. Nie mogę ci wszystkiego opo-
           wiedzieć. Ale tym palcem on robił mi najbardziej sprośne rzeczy. Fuj, on się
           nie zmienił, jest tak samo plugawy, jak był.
             Wcześniej Chawale była biała jak ściana, teraz jej policzki oblał rumieniec.
             W knajpie było pusto i cicho. Szmil Grib wyszedł wcześnie, bo nie było
           klientów, a poza tym źle się czuł. Zasłonka oddzielająca kuchnię od knajpy,
           ta zrobiona z grubego koca, co ma kolor grobu, ciemnoszary z czarnymi
           plamami, nagle się zakołysała. Stoły też się poruszyły, a krzesło zaskrzypiało
           i westchnęło… Ktoś ciężko na nim usiadł.
             – Awrumie Lajb, ja wiem, właśnie w ten sposób siadał mój mąż po po-
           wrocie z pracy.
             Chawale przylgnęła do mnie, obejmuje mnie z całej siły. Duszę się, bra-
           kuje mi powietrza. Ta odrobina powietrza, która pozostała wokół mnie,
           trąci czosnkiem i cebulą. Próbuję sobie wyobrazić, że jej mąż tu wszedł,
           cuchnąc ziemią i nieznanymi korzeniami. Rąk nie ma, chyba mu zgniły.
           Pozostał tylko jeden ogromny, brązowy, zakrzywiony palec i to on sunie
           w stronę Chawale. Co powinienem zrobić w takiej sytuacji? Na pewno
           wstać, cofnąć się nieco i powiedzieć: „Posłuchaj ty, jej mężu, ze mną nie ma-
           cie nic wspólnego, nigdy się nie skłóciliśmy, a co chcesz zrobić palcem swojej
           żonie – to wasz problem”.
             Od progu słychać ciężkie kroki. Ktoś próbuje wtargnąć do środka.
             – Awrumie Lajb, ty idź zobaczyć, kto stoi pod drzwiami, demony nie
           napadają dzieci.
     98      To wydaje mi się podejrzane.
   95   96   97   98   99   100   101   102   103   104   105