Page 82 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Arie Aksztajn (Eckstein) - Ulica Dolna.
P. 82
Ciekawe, czy przez całe życie będziemy musieli uciekać od nieprzyjem-
nych wspomnień. Wygląda na to, że tak. Nawet sweter, który Szlojmke wyjął
z tobołka cioci, przypominał mi kolor ptasich odchodów.
– Znalazłem dwa takie swetry. Chcesz jeden?
– Nie.
– Czemu? – naciska.
– Bo nie.
– Naprawdę jesteś stuknięty. Ale skoro nie chcesz swetra, weź płaszcz
z kościanymi guzikami.
Chciałem odpowiedzieć, że tego też nie chcę. Przypomniał mi płaszcz
Malki, kiedy zabierali ją do domu wariatów. Odpuściłem sobie jednak, a raczej
przenikający do szpiku kości wiatr przekonał mnie, żeby go wziąć.
– Awrumie Lajb, jutro jest środa. Dzień targowy. Jeśli teraz wyruszymy,
dotrzemy wcześnie rano.
Przytaknąłem.
Długiej wędrówki zaoszczędził nam gojowski furman, którego spotkaliśmy
po drodze. Na wozie leżały prosięta ze spętanymi kopytami. Każde związane
zwierzę budzi we mnie współczucie i chęć uwolnienia go. Gdybym mógł,
nie wsiadłbym na wóz. Ale ze strachu przed pozostaniem samemu w nocy
zmieniłem zdanie. Goj był okropnym staruchem. Z każdym ruchem wozu
cały się trząsł. Trudno było zrozumieć jego słowa. Nawet Szlojmke, który
znał polski, nie dawał rady. Goj po prostu nie miał ani jednego zęba. Słowa
wychodziły z niego bełkotliwe. Trudności potęgowała wielka fajka stercząca
z ust. Co parę minut zapalał ją zapałką. W rozbłysku światła jego mała, skur-
czona twarz wyglądała jak na wpół zgniłe jabłko. Nie rozumiałem, co ustalał
z nim Szlojmke. Po dłuższej chwili wyjaśnił mi, że furman chce, żebyśmy
pomogli mu wypakować prosięta po przybyciu na targ. Gotów jest zapłacić
dwa złote. To znaczy po jednym dla każdego z nas. Bardzo nas to zachęciło.
– No, mówiłem ci, rynek to matka. Zaufaj mi.
W głębi duszy wcale mu nie ufałem. Coś w nim przestało mi się podobać,
choć nie wiedziałem dlaczego. Mimo że zaprzyjaźniliśmy się od pierwszej
chwili, nagle zdałem sobie sprawę, że chyba nie warto mu ufać, więc posta-
nowiłem go opuścić, gdy tylko będę w stanie sam sobie poradzić.
Na targ przybyliśmy, kiedy zrobiło się już zupełnie widno. Na ogromnym
kwadratowym placu ustawiły się wozy z towarami. Ze wszystkich stron dola-
tywały do mnie głosy zwierząt. Kury, gęsi, krowy i konie. Koni w zagrodach
80 pilnowali czarni Cyganie w butach z cholewami i kolorowych kamizelkach.