Page 79 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Arie Aksztajn (Eckstein) - Ulica Dolna.
P. 79

krzyku. Myślałem, że między drzewami jeszcze dojrzę Łatkę. Ale nie. Wozy
             ruszyły. Konie trzeba było przytrzymywać za wodze, bo niektóre raz po raz
             próbowały się zerwać pośrodku kręgu spalonych pól.
                Ktoś zapytał mnie, dokąd jadę. Wzruszyłem ramionami. Nie wiem. Na
             wielkiej polanie orszak przystanął. Wysiedliśmy wszyscy. Pod drzewami
             siedziały kobiety z dziećmi. Ktoś rozdawał kromki chleba i herbatę z dużego
             kotła. Większość stanowili chłopi. Grupka ocalałych Żydów z pobliskiej wsi
             trzymała się z boku. Ubrani byli w długie czarne kapoty i wyglądali jak wielkie,
             zwaliste niedźwiedzie, które niecierpliwie drepczą w miejscu. Podszedłem
             do nich ostrożnie. Nie wiedziałem, o co zapytać. Jeden z nich powiedział mi
             w litwackim jidysz, że ci, którzy umknęli z pożaru i nie mają dokąd pójść,
             gromadzą się w synagodze.
                – Gdzie są twoi rodzice? – spytał ktoś z troską.
                Nie odpowiedziałem. Ruszyłem w stronę wysokiego budynku, przy którym
             piętrzyły się tobołki. Wszyscy ludzie wyglądali jak jedna wielka bryła błota.
             Niektórzy owinięci byli bandażami. Ci akurat byli cisi, skupieni i obojętni
             w porównaniu z dwiema kobietami, matką i córką, które szlochały na cały
             głos, obwiniając się nawzajem o coś, czego nie zrozumiałem. Żyd ubrany
             w nowoczesny strój, krótką marynarkę i słomkowy kapelusz, próbował je
             uciszyć. Obok mnie siedział bosy chłopak, mniej więcej w moim wieku,
             w krótkich spodenkach. Na oczodole miał przyklejony ciemny plaster, jakby
             miał tylko jedno oko.
                Są ludzie, z którymi od razu się zaprzyjaźniam. Wiele razy próbowałem
             zrozumieć, dlaczego właśnie do nich się zbliżam. Ciągnęło mnie do tego
             chłopca chyba przez te jego bose stopy. Każdy, kto chodzi bez butów, ma
             w sobie coś ze mnie, zwłaszcza jeśli nosi podartą koszulę i siedzi samotnie.
                – Jak masz na imię? – zapytał chłopiec.
                Innym nie odpowiedziałbym, zapewniam was. Ale zdałem sobie sprawę,
             że nie interesuje go moje imię, tylko że próbuje nawiązać kontakt.
                – Awrum Lajb.
                – Co ci się spaliło?
                – Łatka.
                – Co to jest Łatka?
                – Mój pies. Nie był tylko psem. Był o wiele więcej niż psem.
                Chłopak spojrzał na mnie zdziwiony.
                – U mojej cioci spaliły się wszystkie krowy. Dom też jej się spalił. Dobrze,
             że krowy były w oborze. Taka sknera, skąpiła mi szklanki mleka. No to ma,   77
   74   75   76   77   78   79   80   81   82   83   84