Page 80 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Arie Aksztajn (Eckstein) - Ulica Dolna.
P. 80

na co sobie zasłużyła. Ja się nazywam Szlojmke, tak nazywał mnie tata. Mama
           woła na mnie Szlojmale. Wolę Szlojmke. Szlojmale to imię dla małego dziecka.
             – A gdzie są twoi rodzice, Szlojmke?
             – Mój tata pojechał do Ameryki zarabiać pieniądze. Czekamy, aż nas tam
           zabierze. Mnie i brata. Mój brat nazywa się Duwid Hersz. Mieszka w Łodzi
           i pracuje w fabryce tekstyliów. Kiedyś go odwiedziłem w tej fabryce. Można
           zwariować. Milion kół się kręci i straszny hałas. Mama mieszka z nim, a mnie
           wysłali do cioci.
             – A gdzie ona jest teraz?
             – Kazała mi na siebie zaczekać, ale się nie zjawia.
             – A jeśli nie przyjdzie, co zrobisz?
             – Nie wiem. Poczekam parę minut i jak nie przyjdzie, pójdę na rynek.
           Na rynku zawsze można sobie poradzić. Zawsze znajdzie się coś do jedzenia,
           a jak się jest wystarczająco sprytnym, to i parę groszy. Zawsze przytrafi się
           jakaś kobieta, której można pomóc coś zanieść. Rynek jest jak matka, zawsze
           cię wyżywi.
             Podobał mi się ten chłopiec.
             – Weźmiesz mnie ze sobą?
             – Rynek należy do nas wszystkich. W Łodzi działaliśmy całą paczką.
             – Ja też byłem w Łodzi na rynku – powiedziałem.
             – A co z twoimi rodzicami? – spytał Szlojmke.

             – Moja mama pracuje u swojej siostry jako pokojówka i szkoda, że  dom
           cioci też nie spłonął, bo jest wredna i zmusza nas, żebyśmy ją nazywali panią
           Byczkową. Mój ojciec, skurwysyn, zwiał od nas.
             Szlojmke nagle posmutniał.
             – Powiedz mi, Awrumie Lajb, myślisz, że mój tata też zwieje?
             – Moja mama mówi, że każdy ojciec to skurwysyn, że przy pierwszej okazji
           wszyscy mężczyźni uciekają.
             Opowiedziałem mu jeszcze o Dwojrze Ganc i dodałem, że umiem opo-
           wiadać historie o sprawiedliwych i o cudach. Spodobało mu się to.
             – To dobrze. Bardzo dobrze. Znałem kiedyś człowieka, który umiał opo-
           wiadać historie. Przychodził na nasze podwórze, siadał na śmietniku i zawsze
           zaczynał historię od słów: „pewnego razu był sobie…” albo „pewnego razu
           zdarzyło się…”.
             Bardzo się wzruszyłem, zgadując, że on też spotkał reb Icchoka. Nie wiem
           dlaczego, ale nie przyznałem się, że go znam i że podróżowaliśmy razem.
     78    Rozstanie z nim wciąż mnie boli. Do dziś wraca do mnie w nocy pewien sen.
   75   76   77   78   79   80   81   82   83   84   85