Page 86 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Arie Aksztajn (Eckstein) - Ulica Dolna.
P. 86

pokazu czekał na nich przykryty plandeką wóz. Stałem blisko, tuż przy nich.
           Byli zmęczeni. Matka delikatnie ocierała córce pot ręcznikiem. Ojciec nato-
           miast ze złością tłumaczył coś synowi. Nie rozumiałem ich języka. Syn milczał,
           skulony w sobie. Ojciec popchnął go brutalnie w stronę wozu. Podszedłem
           jeszcze bliżej, dosłownie dotykając wozu. Czekałem na najdrobniejszy gest,
           na choćby najmniejszą wskazówkę, by powędrować z nimi gdziekolwiek.
             Stałem tam jeszcze przez długi czas, nie odrywając oczu od znikającego
           w oddali wozu. Odjeżdżający wóz, ruszający ze stacji pociąg, wszystko to bu-
           dzi we mnie poczucie osamotnienia. Chciałbym pozostać w jednym miejscu
           i nigdy nie wyjeżdżać. Ale zostałem sam. Strasznie ciężko było mi na sercu.
             Późnym wieczorem targ się rozproszył. Wszyscy wsiedli na wozy i zniknęli
           w ciemnościach. Głosy ucichły, zapadła cisza. Klakson wyrywa mnie z moje-
           go rozmarzenia. Samochód jest biały i ma namalowany ogromny czerwony
           krzyż. Wysiadają z niego dwa typy ubrane na biało, na rękawach mają taki
           sam krzyż. W ten sposób wyobrażałem sobie zawsze demony. Dwa idą z no-
           szami w stronę postaci leżącej na ziemi i przykrytej kocem. Podchodzę. Na
           białej jak płaszcze demonów twarzy widnieją zakrzepłe ślady krwi podobne
           do krzyży na rękawach. Z noszy zwisa ręka Szlojmke, jakby chciała się ze mną
           pożegnać. Białe demony w białym samochodzie znikają w chmurze pyłu. Coś
           mnie ściska za gardło. Schodzi do żołądka. Wymiotuję.
             Kim był ten Szlojmke? Ledwo go znałem, spędziliśmy razem tylko parę
           godzin. Co z niego pozostało, staram się sobie przypomnieć. Ale nie pamiętam
           nic prócz huśtającej się ręki.
             Paru Żydów stoi koło mnie w milczeniu. Jeden z nich wzdycha ciężko:
             – Oj, Got, oj Got .
                           28
             Po czym Żydzi się rozchodzą. Jeden z nich nagle zawraca i staje przy mnie.
           Jestem otumaniony, próbuję sobie przypomnieć, kim on jest.
             – Awrumie Lajb, nie pamiętasz mnie?
             Wysilam się, żeby sobie przypomnieć, ale bezskutecznie.
             – Nie.
             – To ja, Szmil. Furman, który uratował was od zamieci.
             Co za wstyd, nie potrafię sobie przypomnieć.
             – Ach tak, teraz pamiętam – kłamię.
             – Co tutaj robisz?



     84    28   Oj, Got, oj Got (jid.) – Oj Boże, oj Boże.
   81   82   83   84   85   86   87   88   89   90   91