Page 77 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Arie Aksztajn (Eckstein) - Ulica Dolna.
P. 77

się, kim są osoby na zdjęciach, jak tutaj trafili, jak żyli, jak się nazywali i gdzie
             w ogóle teraz są.
                Kiedyś znalazłem zdjęcie mojej mamy z dzieciństwa. Tamto zdjęcie też było
             wyblakłe. Mama miała cerę brązową, prawie jak u Cyganki, ale na zdjęciu
             była dosłownie biała. Trzymała dużą lalkę, której rysy przypominały moje,
             albo po prostu tak to sobie wyobrażałem. Trudno mi było sobie wyobrazić,
             że był taki czas, kiedy jeszcze wcale nie istniałem. Lalka miała rozdarty kor-
             pus i mnóstwo dziur zrobionych jakimś ostrym narzędziem. Nawet jedno
             oko było ciemniejsze od drugiego. Być może mama ją biła i wydłubała jej to
             oko. Może dostała lanie. Kiedyś zapytałem mamę o lalkę, a ona nagle zrobiła
             poważną minę.
                – Nic się nie zmienia – odparła. – Awrumie Lajb, odłóż zdjęcie na miejsce,
             bo jak nie, to skończysz tak jak ta lalka.
                Tak więc Łatka przyprowadził mnie do chaty, z której mieszkańcy uciekli
             jakby specjalnie dla nas. Bardzo się cieszyłem, Łatka też. W chacie odkryłem
             szerokie łóżko z siennikiem, niewielkie palenisko, a przy nim worek z węglem
             drzewnym. Nocą wychodziliśmy szabrować ziemniaki z chłopskich pól i jabłka
             z sadów. Podczas akcji Łatka pilnował, żeby nie przyszli ludzie, a gdy ktoś się
             zbliżał, zaczynał szczekać. Ziemniaki piekliśmy w palenisku.
                Jak fajnie czuć się wolnym. Nikt nie budzi mnie rano ani nie mówi, co
             mam robić. Straciłem rachubę czasu. Pod łóżkiem znalazłem parę książek
             z kolorowymi obrazkami. Bardzo żałowałem, że nie umiem czytać. Na ob-
             razkach widniały nieznane krajobrazy. Były tam ogromne góry, przy których
             człowiek wyglądał jak mrówka. Byli ludzie z głowami przyozdobionymi
             piórami, wyglądający dosłownie jak koguty. Byli czarni ludzie, niemal na
             golasa, z cienką wstążką na biodrach, siedzący pod drzewami. Bardzo dziw-
             ne. Na paru obrazkach widać też było miasto z bardzo wysokimi domami.
             Naliczyłem prawie trzydzieści pięter. Dziwiłem się, jak ludzie wchodzą tam
             na górę. Wspiąć się na trzydzieści pięter? Po co w ogóle zbudowano takie
             budynki. Mógłbym bez końca oglądać te cuda świata. Zacząłem sobie wy-
             obrażać, że podróżuję po nieznanym świecie, tak różnym od mojego. Czy
             tamtejsi ludzie są szczęśliwsi? Na obrazkach nie widziałem żadnej biedy.
             Większość ludzi się uśmiechała. Kobiety w pstrokatych jak papugi ubraniach
             przechadzały się z tacami owoców. Owoce też nie były mi znane. To znaczy,
             nie znam ich nazw, ale to moim zdaniem najmniej ważne, bo jeśli są smaczne,
             wszystko jedno, jak się nazywają. Niektórym ludziom ważniejsza wydaje się
             nazwa owocu niż jego smak. Muszę wam w związku z tym coś opowiedzieć.   75
   72   73   74   75   76   77   78   79   80   81   82