Page 74 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Arie Aksztajn (Eckstein) - Ulica Dolna.
P. 74
– Łatko, nie patrz na mnie.
Może powiedziałem tak, bo Łatka był jedynym świadkiem mojego chwi-
lowego obłędu. Łatka odwrócił głowę. Ktoś mówił do mnie ze złością: „Cze-
mu to zrobiłeś? Przecież to reb Icchok. On nic złego ci nie uczynił, wręcz
przeciwnie. Nie znasz wszystkich okoliczności, więc łatwo ci osądzać”. To
na pewno ziarno, które szatan we mnie zasiał, jak powiedział reb Icchok.
Ziarno rozczarowania. „Zamknij się – odpowiedziałem temu głosowi. –
Nie twoja sprawa. Nie ciebie znieważono, nie ciebie zawiedziono. Nie tobie
obiecał dom”. „Owszem, ale przecież próbował, czy to jego wina, że się nie
udało? – odpowiedział głos. – Czy on jest winien temu, że Dwojra sprzedaje
dom? Przecież przez długi czas troszczył się o ciebie jak ojciec, dzielił się z tobą
wszystkim równo i sprawiedliwie”. Głos nie odpuszczał mi ani na chwilę, jak
cierń w duszy. „Nie wiem, co mnie napadło – odpowiedziałem głosowi. – Więc
co mam teraz robić – pobiec i przeprosić?”. „Tak, przeproś”. Ustąpiłem mu.
Kiedy wstałem, żeby zawrócić i przeprosić, rozległ się gwizd lokomotywy.
Głos umilkł, co jeszcze miałby do dodania? Być może zamilkł z powodu
przeraźliwego szczekania Łatki, który obnażył zęby i sierść mu się zjeżyła.
Podniosłem gruby kij, jakiś długi cień szybko się oddalił. Pewnie jakaś zbłąkana
krowa. Księżyc wydłużył cienie drzew. W oddali rozległy się nagle ludzkie
głosy. Kazałem Łatce stulić pysk, żebym mógł dosłyszeć, w jakim mówią
języku. Była to para mówiąca po polsku. Cień kobiety był chudy i malutki.
Cień mężczyzny – szeroki i wysoki. Cień kobiety zaczął płakać. Cień męż-
czyzny uniósł rękę i opuszczał ją miarowo, tak jak rąbie się drewno. Potem
oba cienie położyły się na ziemi.
Prawdopodobnie zgubiliśmy się w lesie. Zamiast zobaczyć wieś, która
powinna być gdzieś blisko, zauważyliśmy, że drzewa coraz bardziej gęstnieją.
Byłem przerażony. Znów usłyszałem obok siebie głos: „To kara za popchnięcie
reb Icchoka. Nigdy nie odnajdziesz domu. Pożrą cię wilki albo zabiją goje.
Zasłużyłeś sobie”. Usiadłem na zwalonym pniu. Byłem głodny. Raptem
przypomniałem sobie o kiełbasie. Przyszła w samą porę. Podzieliłem się nią
równo i sprawiedliwie z Łatką. Zasłużył, wykonał dobrą robotę.
Pomysł zabrania ze sobą Łatki okazał się cudowny. Wszędzie, gdzie do-
cieraliśmy podczas naszej wyprawy, bano się ze mną zadzierać. Każdego,
kto próbował do mnie podejść, Łatka odstraszał, groźnie wyszczerzając
kły. Byłem z niego bardzo dumny. Nie zawiódł mnie. W kupie tobołków
podróżnych znalazł skrzynię z serami. Skrzynia była zamknięta i obwiązana
72 sznurkiem. Ale Łatka nie jest psem. Łatka jest geniuszem. To naprawdę cud,