Page 73 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Arie Aksztajn (Eckstein) - Ulica Dolna.
P. 73
Przez całą drogę nie zamieniliśmy ani słowa. Obaj byliśmy zatopieni
w swoich myślach. Znowu poczułem w sercu taką pustkę, jaką się odczuwa
po otrzymaniu ciosu – w pierwszej chwili nie czuć bólu z powodu szoku.
Ból przychodzi później. A może tylko tak mi się wydaje. Droga do stacji
ciągnęła się parę kilometrów. Wiodła przez gęsty las, a ranny reb Icchok miał
trudności z chodzeniem. Kilka razy upadł. Nie pomogłem mu wstać. Tylko
Łatka próbował go polizać. Z powodu ciemności nie widziałem jego twarzy,
ale też nie chciałem.
Na stacji czekało już kilka osób z wielkimi jak góry tobołami. Kobiety
z głowami owiniętymi w chusty przysiadły na swoich pakunkach. Latarnie
gazowe rzucały szare światło na ich twarze, więc wyglądały jak ulepione
z popiołu, były dosłownie popielate. Usiadłem obok reb Icchoka i starałem
się na niego nie patrzeć. Łatka zniknął gdzieś na chwilę. Po kilku minutach
pojawił się, merdając ogonem, z całym pętem kiełbasy w pysku. Kiełbasę
prędko schowałem pod koszulę. Dwie kobiety, chyba matka i córka, przybie-
gły za Łatką z kijem, żeby go zatłuc. Spanikowany Łatka schował się za mną.
– To twój pies? – zapytała matka z wściekłą miną, jakby i mnie zamierzała
ukatrupić.
– Tak.
– Ukradł nam kiełbasę.
– Niemożliwe. Mój pies nigdy niczego nie ukradł, jest porządnym psem.
– Jak to nie ukradł?! Na własne oczy widziałam. Zatłukę go.
– A jeśli go pani zatłucze, to kiełbasa powróci?
– Patrzcie go, jaki przemądrzały głupek.
Łatka i ja wycofaliśmy się w samą porę, ponieważ do rozzłoszczonych
kobiet dołączyło teraz kilku groźnych mężczyzn. Uratował nas nadjeżdżający
pociąg. Najpierw posłał światełko lamp, żeby wymacać drogę, a potem zjawił
się w całej okazałości i z głosem, który brzmiał jak osuwające się rumowisko.
Zmęczony, spocony pociąg przystanął, ciężko sapiąc.
Reb Icchok wstał i podszedł do mnie, aby podać rękę na pożegnanie.
Nie wiem, co mnie w tamtej chwili napadło. Ni stąd, ni zowąd pchnąłem
go z całej siły, stracił równowagę i upadł. Leżąc na ziemi, patrzył na mnie ze
zdumieniem, jakby chciał zapytać dlaczego. Nie mogłem znieść tego spojrze-
nia, więc prędko uciekłem, a Łatka za mną. Biegłem ile tchu w piersiach. Też
kilka razy upadłem. Miałem wrażenie, że reb Icchok biegnie za mną, żeby
zapytać: „Awrumie Lajb, co cię napadło?”. Zatrzymałem się dopiero w środku
lasu. Łatka usiadł obok, uważnie mi się przyglądając. Poczułem się nieswojo. 71