Page 68 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Arie Aksztajn (Eckstein) - Ulica Dolna.
P. 68
Z oczu uderzają błyskawice.
– Idiota, idiota, zabierzcie ode mnie tego idiotę.
Odprowadzany wrzaskami, przesuwam się do przodu, podtrzymując ręką
spodnie, żeby znów nie opadły, i truchtam z dziećmi w stronę klasy. W kla-
sie pojawia się nowy problem. Nikt nie chce siedzieć koło mnie z powodu
bijącego ode mnie smrodu kurzych odchodów. Wokół mnie tworzy się koło.
Niektóre dzieci nawet gdaczą jak kury. Raptem klasa zamienia się w kurnik.
Nauczycielka, drobna kobieta w czarnym fartuchu z białym kołnierzykiem,
bezskutecznie próbuje uciszyć uczniów. Na koniec ktoś tłumaczy mi w jidysz,
że wolno mi wyjść z klasy, a prawdę mówiąc lepiej, żebym wyszedł. Droga
na dwór do samych drzwi nie ma końca, jest przerażająco długa. Ktoś rzuca
we mnie kromką chleba, trafiając mnie w policzek. Bardzo boli, ale nie daję
po sobie poznać. Właśnie że będę szedł powoli. Aż za furtkę. Jeszcze długo
dobiega do mnie gdakanie dzieci. Nagle czuję jakiś spokój. Ukojenie. Wszystko
zostaje z tyłu. Ale gdzieś w środku tkwi we mnie bardzo smutna melodia, taki
rodzaj melodii bez słów. Jest w niej tylko gdakanie kur. Słowa Ignaca dźwięczą
mi w uszach: „Szkoła jest tylko dla bogatych dzieci”.
W domu Dwojry na nikogo się nie natknąłem. Reb Icchok spał. Dwojra
próbowała wyczytać z kawy znikające, tajemne losy. Kury w komórce przy-
witały mnie z radością, przynajmniej tak mi się zdaje. Raptem mam ochotę
je uściskać.
Po południu spotyka mnie Dwojra. Minę ma niezbyt życzliwą. Obrzuca
mnie podejrzliwym wzrokiem.
– Nu, byłeś w szkole?
– Tak.
– Nu, czegoś się tam nauczył, panie przyszły profesorze?
Zamiast jej odpowiedzieć, zaczynam gdakać tak zawzięcie, że żadna kura
by się nie powstydziła. To, co zdarzyło się w szkole, zbliża mnie do Ignaca.
Zaczynam go bardziej rozumieć, mimo że zbytnio za nim nie przepadam,
ale w porównaniu z dziećmi w szkole wydaje mi się bratnią duszą. Nie drwi
ze mnie, wręcz przeciwnie. Może to moja wina, że nie pozwoliłem mu się
zaprzyjaźnić, a teraz jest mi przykro. Obiecuję sobie, że się z nim zakoleguję.
Jest jedyną osobą w tym domu, z którą mogę porozmawiać.
Wieczorem go szukam. Znajduję koło zagrody dla gęsi. Stoję z boku, nie
ośmielając się podejść. W głębi duszy szukam wspólnego tematu, żeby z nim
pomówić. Obaj nie jesteśmy zbyt gadatliwi i nie garniemy się do rozmowy.
66 Czasami odnoszę wrażenie, że on ma ze sto lat, że jest zgrzybiałym starcem,