Page 66 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Arie Aksztajn (Eckstein) - Ulica Dolna.
P. 66

W jej głosie słychać było drwinę. Zerwałem się, włożyłem na siebie ubra-
           nia i nie oglądając się za siebie, wyszedłem. Po drodze do szkoły mijało mnie
           mnóstwo dzieci ze swoimi rodzicami. Niektóre płakały. Jedno z nich błagało
           ojca: „Nie chcę tam iść”. Prawie wszystkie dzieci miały na sobie odświętne
           stroje. Czułem się obco i dziwacznie w swoich ubraniach. Każdy miał tornister
           na plecach, oprócz mnie. Nikt mi nie powiedział, że trzeba go mieć. Dwojra
           kazała mi tylko zanieść kierownikowi karteczkę. Nie wiedziałem, co jest na
           niej napisane. Chciałem zapytać kogoś po drodze, ale porzuciłem tę myśl
           ze strachu, że mnie wyśmieją. W takich przypadkach zamykam się w sobie
           i staram się zmykać jak najdalej.
             W pobliżu szkolnego budynku obluzował mi się sznurek podtrzymują-
           cy spodnie. To mnie bardzo speszyło. Najchętniej zawróciłbym do swojej
           komórki, gdzie wszystko jest znajome. Przed drobiem nie mam się czego
           wstydzić. Nagle kury wydały mi się całkiem sympatyczne. Może gdybym
           razem z nimi poszedł do szkoły, czułbym się pewniej. Ależ im zazdrościłem,
           że nie potrzebują się uczyć.
             Szkoła była piętrowym drewnianym budynkiem. Większość okien była za-
           kratowana, prawie w żadnym nie było szyb. Budynek był otoczony drewnianym
           płotem. Na szerokim placu zebrało się już dużo dzieci, chrześcijańskie miały
           na szyjach małe krzyżyki, żydowskie stały z boku. Instynktownie dołączyłem
           do tych drugich. Na końcu grupki Żydów stał blady, przestraszony chłopiec,
           A przy nim jego ojciec, też blady, z rudawą brodą. Ubrany był strasznie ele-
           gancko, z krawatem. Mam naprawdę szacunek dla każdego człowieka, który
           nosi krawat. Nie rozumiem jednak, jaką daje korzyść. Nie ogrzewa, nie ma
           z niego żadnego pożytku oprócz pokazania, że człowiek, który go nosi, jest
           kimś ważnym. Wszyscy bogaci ludzie, których znam, wiążą sobie krawaty.
           Kiedy dorosnę i zostanę medykiem, też będę musiał zakładać krawat.
             Im bliżej byłem szkolnego budynku, tym bardziej miałem ochotę ucie-
           kać. Ignac ma chyba rację: dla takich dzieci jak ja nie ma tu miejsca. I od
           razu przypomniałem sobie, jak ostatni raz byłem w szkole z Mojsiele Du-
           piakiem i Fajwlem Taszem. Gdyby przynajmniej któryś z nich był tutaj ze
           mną, czułbym się o wiele pewniej. Oni byli tacy jak ja. W towarzystwie
           innych dzieci czuję się odmieńcem. Milion sprzecznych myśli przemyka mi
           przez głowę.
             Jestem podniecony tym, że nareszcie zacznę się uczyć. Będę taki jak wszyscy,
           będę mógł przeczytać każdą książkę, będę wiedział, co się dzieje u innych dzieci
     64    na świecie, co myślą, czy wszędzie indziej jest taka sama udręka i upokorzenie,
   61   62   63   64   65   66   67   68   69   70   71