Page 61 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Arie Aksztajn (Eckstein) - Ulica Dolna.
P. 61

ładna i ciekawa. Prawda jest taka, że  faktycznie poszedłem do apteki, lecz drzwi
             były zamknięte. Na drzwiach wisiała kartka, której treści nie rozumiałem.
             Czekałem, aż ktoś przyjdzie.
                Po kilku minutach zjawiła się staruszka z bandażem na głowie i z małą
             dziewczynką. Stara spojrzała na kartkę. Wątpię, że potrafiła czytać.
                – Ten pajac znowu zamknął drzwi. Znam ich, cała ta rodzina to pajace. Nie
             interesuje ich nic innego, tylko ubieranie się i malowanie na biało, czerwono
             i niebiesko, istny cyrk.
                Wszystko mi się miesza – to, co wydarzyło się wcześniej i co dzieje się teraz.
             Postaci, zdarzenia, kolory, co ludzie do mnie mówili. Nie pamiętam też, co
             im odpowiedziałem. Wszystko zmyślam. Gdyby nie to, musiałbym siedzieć
             na drabinie i gdakać. Czasami ptaki stają się w mojej wyobraźni kobietami,
             niektóre drwią, dosłownie się ze mnie nabijając. Takie walę w nocy łopatą po
             łbie albo zwyczajnie duszę. Noce w komórce są najgorsze. Trudno mi zasnąć.
             Leżę na workach z ziarnami, czasem nie umiem się połapać, czy śpię, czy to sen,
             czy jawa. Ciemność zaczyna się zapełniać przerażającymi stworami. Próbuję
             je odpędzić, ale się nie odsuwają. Są ptaszydła, które zamiast łba mają głowę
             Dwojry porośniętą pierzem i skaczą na jednej nodze. Niektóre kury mają
             rogi, niektóre zaś krowie kopyta. Niekiedy głośno krzyczę, budząc się zlany
             potem. Mam ochotę wybiec na dwór i zawołać: „Nie chcę tu być, zabierzcie
             mnie stąd”. Ale po chwili uświadamiam sobie, że nikt nie jest w stanie mnie
             usłyszeć. Nienawidzę Dwojry, reb Icchoka, nienawidzę całego świata. We śnie
             pocieszam się widokiem pożarów. Na ogół ja ich podpalam, ale czasem trafiają
             w nich pioruny. Pomiędzy jedną błyskawicą a drugą widzę przerażone gęby,
             oczy rozdarte strachem, usta rozdziawione do ostatniego krzyku. Czasami
             dobijam ich siekierą. Kiedy pogoda się odmieni, pójdę sobie stąd, nie zostanę
             ani minuty dłużej.
                Tymczasem śnieg odciął wszystkie drogi kopiastymi zaspami. Tylko wrony
             i wilki ośmielają się grasować. Wilki słyszę tuż-tuż koło kurnika. Nawet pies
             Łatka przywiązany pod domem wyje razem z nimi. Rozumiem je. Wyciem
             wyrażają ból, skargę, tęsknotę za czymś. Czasami wycie zamienia się nieomal
             w płacz. Kiedyś i ja zawyłem. Stanąłem na czterech łapach jak wilk, uniosłem
             głowę do nieba i próbowałem naśladować wilczy głos. Przyniosło mi to ulgę.
             Jakiś ból ze mnie uleciał.
                Tylko ze względu na jedną rzecz da się z Dwojrą wytrzymać – dlatego że
             wróży z kawy, herbaty, a nawet zupy. Jest wtedy bardzo przejęta i skupiona.
             Siedzi przy stole, przed nią stoi duży biały talerz, do którego wlewa kawę.   59
   56   57   58   59   60   61   62   63   64   65   66