Page 59 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Arie Aksztajn (Eckstein) - Ulica Dolna.
P. 59

Najwyraźniej reb Icchok nie chciał jej życia. Nie usłyszałem odpowiedzi
             na jej propozycję.
                Czasami przychodzą do niej goście. Widocznie są to ludzie, których
             znała, zanim wrócił reb Icchok. Słyszę otwieranie drzwi, słyszę wycieranie
             butów, słyszę, jak siadają na krzesłach i wzdychają. Czasem chciałem się do
             nich dosiąść, napić się razem herbaty albo mleka z cukrem, albo zjeść pajdkę
             chleba posmarowaną czosnkiem czy gorący placek kartoflany prosto z pieca,
             albo tak w ogóle ogrzać się przy ludziach. Nie trzeba ich zaraz polubić, lecz
             po prostu wiedzieć, że nie jesteś sam. Być jak wszyscy. Ale z tym już dałem
             sobie spokój. Po prostu czuję się między nimi obcy. Ich język nie jest moim
             językiem. Nie interesują mnie tematy, które dla nich są ciekawe. Niektóre
             rzeczy ich śmieszą, a mnie smucą.
                Przez cały ten czas nie usłyszałem ani jednej interesującej historii. Chyba
             jestem strasznie rozpieszczony opowieściami reb Icchoka, które zawsze były
             ciekawe. Myślałem, że reb Icchok opowie coś zajmującego, lecz on niestety
             milczy, jakby wszystko już wypowiedział i nie miał nic więcej do dodania.
             Czasami leży na łóżku z otwartymi oczami, wpatrując się w przestrzeń, nie
             odpowiadając na żadne pytanie. Mam wrażenie, że go tu nie ma. Ciało jest
             tutaj, a głowa gdzieś daleko. Być może wspomina swoje dawne wędrówki przez
             pola, lasy i niebiosa aż w nieskończoność. Tak trudno mi to zrozumieć. Stał się
             innym człowiekiem. Nie mam z nim kontaktu. Parę razy próbowałem zagaić
             rozmowę, ale na próżno. Kiedyś siedziałem przy nim kilka godzin, próbując
             odgadnąć, co się w nim dzieje, w środku. Może jakieś kółko się zatrzymało,
             może pękła i zepsuła się jakaś sprężyna, próbowałem więc zrozumieć dlaczego.
             Możliwe, że ziąb zamroził coś w jego umyśle, kiedy obaj omal nie zginęliśmy
             w okropnym śniegu, a furman Szmil uratował nas w ostatniej chwili, ale
             może się mylę. Być może wcześniej wydarzyło się coś, czego nie zauważyłem.
             Ciężko go widzieć w takim stanie, zupełnie bezradnego.
                I jeszcze jedna rzecz mnie odpycha od przyłączenia się do gości, a mianowicie
             plotki i obmowy. O każdym trzeba powiedzieć coś nieprzyjemnego. I to wtedy,
             gdy już sobie poszedł oczywiście. Tak jest ze wszystkimi – jak ktoś przychodzi,
             witają go serdecznie, wypytują o zdrowie i samopoczucie rodziny, chwalą go
             i śmieją się z każdego żartu, jaki opowiada, ale potem, kiedy opuszcza dom,
             wszystko odwraca się do góry nogami. Nagle staje się głupcem, niedojdą,
             kłamcą i oszustem. Czasem mam ochotę pobiec za nim i powiedzieć: „Nie
             przychodź tu, oczerniają cię”. Ale może nie rozumiem, jak kręci się ten świat,
             może u dorosłych tak to jest. Ja też kłamię, to znaczy niezupełnie, bo tylko   57
   54   55   56   57   58   59   60   61   62   63   64