Page 55 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Arie Aksztajn (Eckstein) - Ulica Dolna.
P. 55

się do siebie. Na stole leżały pajdy chleba i gomółka sera, duży słoik powideł
             i stos jajek.
                – No proszę, nasz bohater się obudził!
                Nie pojmowałem, czemu jestem bohaterem. Ale zdałem sobie sprawę, że
             jeśli czegoś nie zjem, wkrótce przestanę być bohaterem i zacznę ryczeć z gło-
             du. Reb Icchok wyglądał bardziej przytomnie i rześko, tylko zmarszczki na
             twarzy mu się pogłębiły.
                – No, poznajcie się. To jest Dwojra Ganc.
                Przebywam w domu Dwojry od kilku dni. Czasami mam wrażenie, że się
             tu urodziłem. Wszystko się powtarza: te same wrzaski, to samo pragnienie
             ucieczki i to samo pytanie: dokąd? Chyba wszędzie będzie tak samo. Zdaje
             się, że tak jest urządzony świat. A jednak coś się we mnie buntuje. Musi być
             jakieś wyjście. Musi być jakieś jaśniejsze miejsce, w którym czasami słyszy się
             także dobre słowo. Pragnę tylu rzeczy, że w ogóle nie wiem, jak je wypowie-
             dzieć. Tutaj moje życie dzieli się na dzień i noc. Noc oznacza odpoczynek,
             oznacza, że wreszcie jestem sam. W moim świecie są dwa miejsca, w których
             nikt mi nie mówi, co mam robić. Są to mój kącik na łóżku oraz wychodek
             na dworze. Wychodek znajduje się w komórce z niskim sufitem, trzeba się
             schylić, żeby pokornie tam wejść, to znaczy nie ja, lecz dorośli. W stojącej na
             środku skrzyni znajduje się duży otwór zakrywany klapą. Tutaj przychodzę,
             żeby Dwojra mi nie mówiła, co mam robić. Na szczęście nawet Dwojra nie
             może mi dyktować, kiedy mam srać. To ustalam ja i nie zrzeknę się tego
             przywileju. Znalazłem sposób, żeby jej dokuczyć. Cały sposób sprowadza
             się do jednego zdania: „Mam rozwolnienie”. No i przekonajmy się, co może
             mi zrobić. Kiedyś nawet się z nią przedrzeźniałem: „A co, może zatkasz mi
             tyłek korkiem?”. Nawet nie pytajcie, jak się czułem parę minut później. Nie
             umiałem znaleźć sposobu, żeby się z tego wykaraskać. W wielu sytuacjach
             sam jestem sobie winien. Nieważne co robię, nawet gdybym zamknął buzię
             na kłódkę, ona spod ziemi wyciągnęłaby powód, żeby na mnie nakrzyczeć.
             Taka już jest. Nawet poranne „dzień dobry” wywrzaskuje, a potem dorzuca
             parę przekleństw na dokładkę. Nie odpowiadam. Bo tak czy owak dorośli
             zawsze mają rację, gdy wrzeszczą. Dwojra staje przy moim łóżku w długiej
             do podłogi koszuli nocnej. Mam wrażenie, że koszula nocna chodzi sama.
             Głowę ma owiniętą grubym wełnianym szalikiem aż po oczy.
                – Awrumie Lajb! – krzyczy koszula. Dźwięki spod szalika wychodzą
             stłumione, jakby ktoś tam się dusił. Do mnie dochodzą tylko ostatnie sylaby
             słów z całego zdania.                                                 53
   50   51   52   53   54   55   56   57   58   59   60