Page 46 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Arie Aksztajn (Eckstein) - Ulica Dolna.
P. 46

godnym wybrania. Wybierasz więc każdego dnia, w każdej godzinie, czy masz
           siłę pozostać Żydem. U nas w miasteczku mieszkało siedem żydowskich rodzin
           pośród setek gojów. Zakały rodzaju ludzkiego. Mordercy i bestie. Codziennie
           mogli nas zamordować, codziennie zadawaliśmy sobie pytanie, czy wciąż mamy
           dość siły. Tylko Żyd staje przed takim wyborem. Ani Polak, ani Niemiec, ani
           Rosjanin nie są stawiani przed takim wyborem. Ten wybór czyni nas silnymi.
           Nie ma wśród nas miejsca dla słabych Żydów. Żyd musi być silny i mądry.
           Jeśli jest głupi i słaby, idzie się przechrzcić. Tylko silni pozostają. Bóg nie daje
           nic za darmo i jeśli zapłaciłeś pełną cenę, to jesteś godzien być wybranym.
             Te sprawy głęboko, głęboko przeniknęły do mojej duszy. A słowa nadal
           dźwięczą mi w uszach. Co prawda, nie całkiem zrozumiałem ich treść, ale
           czułem wyraźnie, że mają głęboki sens i że pewnego dnia ja też będę musiał
           zapłacić cenę.
             A więc co się stało z reb Icchokiem, że tak osłabł? Co dzieje się w jego
           wnętrzu i co go złamało? W którym miejscu się poddał? Zrozumiałem, że
           jestem sam na świecie i nie mam na kim polegać, bo jeśli nie wierzyć w reb
           Icchoka, to w co wierzyć? Nawet moja mama i różni inni ludzie, których
           znałem, zrobili swoje kalkulacje i zniknęli. Teraz stało się dla mnie jasne, że
           reb Icchok chce mnie zostawić u Dwojry Ganc i odejść.
             Wiatr dmucha z całej siły i omal mnie nie przewraca. Jego świst przypo-
           mina mi wściekłe psy z obnażonymi zębami. Skąd wzięła się w wietrze taka
           nienawiść do nas? Przycupnął na chwilę za ośnieżonym pagórkiem, żeby
           zaatakować nas z boku. Śnieg pada bez przerwy. Światła, które wcześniej
           widzieliśmy, zniknęły w białej zadymce. I ja, i reb Icchok wyglądamy jak
           śnieżne bałwany. Straszliwy ziąb pełznie od nóg do głębi duszy. Chce mi
           się teraz tylko spać. Tylko spać. Zamknąć oczy i obudzić się w łóżku. Mam
           wrażenie, że znajduję się koło pieca Malki. Słyszę wodę bulgoczącą w czajniku
           i wypowiadane przez kogoś słowa, chyba przez Malkę: „Jesteś zmęczony, idź
           lepiej spać”. Jak grom z jasnego nieba przypominają mi się nagle opowieści
           mamy, że pierwszy etap zamarzania to zawsze senność. Oczy mi się zamykają,
           ale dzwoneczki dzwonią w środku ostrzegawczo: „Otwórz oczy”. Nigdy nie
           sądziłem, że otwarcie oczu wymaga takiego wysiłku. Obok mnie reb Icchok
           człapie jak pijak, który lada chwila może się przewrócić. Próbuję krzyknąć,
           ostrzec go: „Tylko nie upadaj, tylko nie zaśnij, bo wtedy koniec z tobą i ze mną
           także”. Ale żaden głos nie wydobywa się z moich ust. Reb Icchok przystaje
           na chwilę, obraca się wokół siebie i pada jak kłoda. Próbowałem pomóc mu
     44    wstać, ale to było niemożliwe, był już jak skamieniały.
   41   42   43   44   45   46   47   48   49   50   51