Page 42 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Arie Aksztajn (Eckstein) - Ulica Dolna.
P. 42

Była to historia o pewnym sprawiedliwym, już nie pamiętam jego imienia.
           Żyd ten porzucił swoją żonę i dzieci, by poświęcić się wyłącznie sprowadzeniu
           wybawienia na lud Izraela. Pewnej nocy dały się słyszeć z bóżnicy głośne krzy-
           ki, jak gdyby ten sprawiedliwy z kimś się kłócił. Potem zapadła zatrważająca
           cisza. Nikt nie ważył się wejść do środka, żeby sprawdzić, co to znaczy. Pod
           drzwiami zgromadzili się zaciekawieni Żydzi i czekali, by zobaczyć, co się
           wydarzy. Na koniec w bóżnicy rozległ się łamiący serce płacz. Strach padł na
           obecnych, a następnie, gdy ów sprawiedliwy wyszedł z bóżnicy, strach obrócił
           się w prawdziwą grozę: przedtem znali go jako młodego i zdrowego mężczyznę,
           teraz stanął przed nimi człowiek blady i drżący, z posiwiałymi włosami, który
           wyglądał na zupełnie załamanego. Nikt nie odważył się prosić o wyjaśnienia.
           Większość czmychnęła ze strachu. Ci, którzy pozostali, rozumieli, że temu
           Żydowi przydarzyły się rzeczy, których zwykły człowiek nie potrafiłby wy-
           tłumaczyć. Później opowiadali, że ten sprawiedliwy wyznał im, że dopuścił
           się występku, opuszczając rodzinę i zostawiając w domu na wpół osierocone
           dzieci i na wpół owdowiałą żonę. Krzywda jego żony i dzieci dotarła aż do
           nieba, dopłynęła aż pod sam tron Świętego, niech będzie błogosławiony,
           więc z nieba zażądano, by wytłumaczył się z grzechu, którego się dopuścił.
           Krzyki w bóżnicy to była sprzeczka między nim a Świętym Błogosławionym.
           Płacz, który było słychać, był jego własnym płaczem, kiedy zdał sobie sprawę,
           że żona i dzieci nigdy mu nie wybaczyli i że wszystkie dobre uczynki, jakie
           spełnił, nie zdołają wynagrodzić im cierpienia, a co najgorsze – sam Bóg
           w swym majestacie nie może mu przebaczyć. Jego żona i jego dzieci – tylko
           oni mogą mu wybaczyć.
             I na tym reb Icchok zakończył tę opowieść. Usłyszał ją od jednego ze star-
           szych we wsi. Widocznie trudniej jest być człowiekiem, niż być sprawiedliwym.
           O wiele trudniej jest przeżywać codzienne życie w sposób prosty i uczciwy.
             Przez chwilę zdawało mi się, że coś podobnego przydarzyło się reb Iccho-
           kowi. Jakże chciałbym z nim o tym porozmawiać… Mam mnóstwo pytań,
           ale ich nie zadam. Reb Icchok co chwila przystaje ze zmęczenia. Pamiętam,
           że wcześniej potrafiliśmy przejść wiele kilometrów, wcale nie odczuwając
           zmęczenia. Wspomnienia prześladują mnie, jedno pociąga za sobą drugie.
             Pewnego razu udaliśmy się do jakiegoś miasteczka, nazwy nie pamiętam,
           bo była to jakaś zawiła polska nazwa. Był letni dzień, kurz pokrywał nas obu
           prawie jak ten śnieg. Bardzo chciało nam się pić. Reb Icchok oparł się na kiju
           i zaśpiewał ułożoną przez siebie piosenkę, o głupku, który poszedł na targ,
     40    a ma się rozumieć, że gdy głupi idzie na targ, kupcy z radości zacierają ręce.
   37   38   39   40   41   42   43   44   45   46   47