Page 361 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Arie Aksztajn (Eckstein) - Ulica Dolna.
P. 361

moje serce. Mam wrażenie, że za chwilę wyskoczy na zewnątrz. W środku
             trzepocze myśl, że muszę ją ratować. W środku dźwięczą słowa mamy „Czy
             przeklęta krew twojego ojca już w tobie kipi?”.
                Faktycznie kipi. Gotuje się na czerwono. Coś krzyczy we mnie: „Zabij
             grubasa. On zabił moją mamę”.
                Dostaję skrzydeł. W ręku trzymam ogromny gwóźdź, który przedtem
             tkwił w płocie. Nie do wiary, że   taki gwóźdź da się tak łatwo wyciągnąć.
             Gwóźdź jest długi, ostry i zardzewiały. Z jaką łatwością wnika w kapotę
             grubasa. Jakie to proste, wbić gwóźdź komuś w brzuch. Jak łatwo go wyjąć
             i wbić z powrotem. Dosłownie jak w miękkie, natłuszczone ciasto. Wokół
             mnie mnóstwo wrzasków. Wrzaski mają tysiąc oczu i rąk, tysiąc ust i nóg.
             Ktoś krzyczy: „Zadźgali szamesa!”.
                Szmaciana kukła leży na ziemi, teraz wygląda jak góra błota. Na grubaśnej
             górze rozlewa się czerwona plama. Cieszy mnie ten widok. Mój gwóźdź też
             jest czerwony. Obok mnie kilka postaci pełznie na czworakach. Wśród nich
             dostrzegam mamę. Ocieram koszulą jej twarz, która stała się grubą, błotnistą
             maską. Z maski prześwitują teraz nos i policzki, w ustach wciąż ma pełno
             błota. W ręku wciąż trzyma to śmierdzące, obrzydliwe, wstrętne kwitłech.
             Trudno rozewrzeć jej palce. Chce mi się płakać, ale nie jestem w stanie.
             Widocznie moje łzy też zamieniły się w grudkę błota i nie mogą przebić się
             na zewnątrz.
                Mamo, teraz pobiegnę zamordować twojego obrzydliwego Rebego. Twoją
             kupę szmat. Jest ohydny, ohydny, ohydny.
                To nie jest mój głos. Ktoś krzyczy obok mnie, nade mną, wokół mnie.
                Zamorduję go. Boga też zamorduję. On też jest ohydny.
                Ktoś obmywa mojej mamie twarz. To chyba ja. To chyba ja przedtem
             krzyczałem. Spoglądam na gwóźdź w swojej dłoni. Wciąż jest czerwony.
                Co to jest, rozbójniku, bandyto? Oczy mojej mamy są szeroko rozwarte
             ze strachu.
                Tym dźgnąłem tego śmierdzącego grubasa, który wepchnął cię w błoto.
                Oczy mojej mamy przewiercają mnie na wylot.
                Co, chcesz być sędzią? Przecież mamy wielkiego sędziego w niebie. On
             go ukarze.
                Ręka mamy spada z całą mocą na moją twarz. Z nosa cieknie mi krew.
             Wcale nie boli. To nie moja krew.
                Twój Bóg jest skurwysynem. Twój Rebe jest skurwysynem.
                Ręka mamy zaciska się w pięść i raz za razem ląduje na mojej twarzy.  359
   356   357   358   359   360   361   362   363   364   365   366