Page 357 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Arie Aksztajn (Eckstein) - Ulica Dolna.
P. 357

Nie można tu nie należeć do którejś z dziecięcych grup, bo będziesz czuć się
             bardzo samotny. Moje więzi z mamą rozluźniły się, odkąd tu przyjechaliśmy.
             Ma własne przyjaciółki. Wszyscy tutaj są podzieleni na grupy: dzieci, kobiety
             i mężczyźni. Kobiety pomagają sobie nawzajem, poczynając od prania po
             opiekowanie się dziećmi. Na dziedzińcu jest dużo chorych dzieci, którymi
             trzeba się zajmować. Mężczyźni siedzą w podgrupach, palą papierosy i grają
             w karty. Są tacy, którzy nie mają dokąd wrócić. Tutaj przynajmniej dostają
             porcję zupy. Dla dzieci urządziliśmy cheder. Mełamedem jest chudy Żyd
             z kozią bródką i dużymi, żółtymi zębami. Mama namawia mnie, żebym
             poszedł do chederu, ale życie na dziedzińcu jest ciekawsze. Tego mełameda
             nie znoszę, zwłaszcza jak mi powiedziano, że złośliwie szczypie dzieci. Łączy

             nas tutaj wszystkich to, że czekamy na Rebego. Krąży pogłoska, że  jest chory
             lub zbytnio zajęty.
                Niektóre dzieci zorganizowały się w bandę, aby kraść owoce z gojowskich
             sadów, ale to bardzo niebezpieczne. Bohaterem w tej bandzie jest Awner
             Szatan albo Awner Pchła, takie ma przezwisko wśród dzieciarni. Niczego się
             nie boi. Kieszenie ma zawsze pełne różnych owoców. Kilka dni temu, przed
             naszym przybyciem, goje zakłuli widłami chłopca, który ukradł jabłka.
             Chłopca nie znałem, ale widziałem jego matkę, zanim opuściła dziedziniec.
             Wyglądała bardziej na martwą niż żywą. Moja mama zaprzyjaźniła się z pa-
             roma kobietami i zdobyła dla mnie siennik oraz wełniany koc. Zdaje się,
             że pozostawiła to kobieta, której syna zabili goje. Od tamtej pory sypiam
             jak książę.
                Po dwóch dniach pobytu tutaj odnalazłem Felę. Od niej się dowiedziałem,
             że rodziny, które po drodze wysiadły z wozu, długo czekały z furmanem Ge-
             dalią. W końcu zabrał ich inny wóz wiozący Żydów do Rebego. Powiedziała
             mi też, że Gedalia grozi spaleniem domu cadyka i że lepiej stąd uciekać.
                Bardzo się ucieszyłem ze spotkania. Fela wygląda jak mała dama, biała

             sukienka jeszcze bardziej podkreśla  jej czarne oczy. Wydało mi się dziwne, że
             na tak niedużym terenie jak ten dziedziniec nie widziałem jej przez dwa dni.
             Być może dlatego, że dziedziniec wygląda jak cyrk, targ i cygański obóz razem
             wzięte, a do tego przez cały czas przybywają kolejne wozy i ludzie wędrujący
             pieszo. Fela powiedziała mi też, że jej ciotka ma przyjaciela, którego poznała
             tutaj, na dziedzińcu. Jest wdowcem, przyjechał zapytać Rebego, czy może
             poślubić rozwiedzioną kobietę, która pochowała już trzech mężów. Fela do-
             dała, że i ona ma wielu zalotników. Byłem okropnie zazdrosny. Nie chciałem,
             żeby to wyczuła. Już wcześniej, kiedy podróżowaliśmy furmanką, miałem   355
   352   353   354   355   356   357   358   359   360   361   362