Page 352 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Arie Aksztajn (Eckstein) - Ulica Dolna.
P. 352
sunąc w stronę ognia. Mama z osłabienia chwieje się na nogach. Obok niej
z trudem człapie Bejle i pomimo nocy i ciemności widzę, że jest blada. Nie
wiadomo, skąd na ogniu zjawił się garnek ryżu. Po jakimś czasie wszyscy trzy-
mają w ręku kubek gorącej herbaty, a na kolanach odrobinę ryżu w talerzu.
Raz po raz ktoś spanikowany podrywa się i truchta do rowu. Nad ranem przy
słabym świetle dnia widać, że wszyscy mają twarze zielone jak żaby. Bóle się
utrzymały, ale biegunka i wymioty przestały dokuczać. Tylko Gedalia co
jakiś czas biega galopem do rowu.
W południe tabor rusza. Nasz wóz zatacza się jak pijany z prawa na lewo.
Osłabiony Gedalia co chwila przysypia, a może faktycznie jest pijany. Trudno
stwierdzić. Mam wrażenie, że okoliczne drzewa i wzgórza też są podchmielone
i jeszcze się nie zdecydowały, gdzie chcą stać. Głowa Gedalii kołysze się na
prawo i lewo, tak jak głowa chorej dziewczynki. Nagle wóz staje ze straszliwym
piskiem. Ja i kilka tobołków spadamy na ziemię. Na szczęście ląduję na nich.
Na wozie zamieszanie. „Ojojojek” klaszcze w dłonie. Bawi go wszystko, co
niezwykłe.
Moja mama chyba spała. Ale rwetes ją obudził i wrzeszczy:
– Awrumie Lajb, gdzie jesteś? – Uspokaja się dopiero, gdy staję przy niej.
Jakaś kobieta niemogąca zajść w ciążę też spadła z wozu. Gedalia siedzi
na kupie kamieni, bez przerwy przeklinając konia, Boga i cadyka. Szczerze
nienawidzi tego cadyka, który winien jest wszystkich jego kłopotów. Koń
przystaje, skubiąc zielsko między kamieniami. Wszyscy zsiadają z wozu,
mama i Bejle modlą się jak zwykle. Każdy ogląda połamane koło. Jest raczej
pewne, że dalej tak nie pojedziemy. Gedalia, moja mama i ciotka Feli stoją
koło roztrzaskanego koła. Oni też wyglądają na roztrzaskanych. Po krótkiej
naradzie postanowiono załadować wszystkie rzeczy na wóz Nachuma Wio.
Cztery rodziny, w tym ciotka Feli, postanowiły dalej z nami nie jechać.
Twierdzą, że prześladuje nas pech. Nie wiem, dlaczego Fela odchodzi ode
mnie i chowa się za plecami ciotki. Bardzo mnie to boli, przecież nie zrobiłem
jej nic złego.
Odejście tych rodzin jest dla nas wybawieniem. Po prostu będzie więcej
miejsca na wozie. Nachum Wio próbuje poukładać tobołki obok ludzi, ale to
prawie niemożliwe. Po prostu nie ma dość miejsca i dla ludzi, i dla rzeczy. Każdy,
kto da radę iść, będzie musiał podążać za wozem. Kobiety i małe dzieci siedzą
na wozie, pilnując, żeby tobołki się nie zsunęły. Ja, brodaty Żyd i trzech innych
mężczyzn suniemy na piechotę. „Ojojojka” trzeba było przywiązać sznurkami,
350 żeby nie spadł. Moja mama i Bejle siedzą obok Nachuma Wio, zaklinając, by