Page 351 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Arie Aksztajn (Eckstein) - Ulica Dolna.
P. 351

Około północy poczułem nagłe mdłości, flaki przewróciły mi się w brzuchu.
             Nie chciałem się ruszać, żeby nie obudzić Feli, ale weźcie i wytłumaczcie to
             moim flakom. Zdaje się, że ten sam problem mieli wszyscy podróżni. Wszyscy
             z zakłopotaniem spoglądali po sobie. Zaczął nas osaczać jakiś odór. Po prostu
             jechaliśmy w chmurze smrodu.
                To samo wydarzyło się chyba na wozie Nachuma Wio. Zatrzymał się na
             skraju rowu, wszyscy pozeskakiwali jak na komendę i pędem pobiegli przed
             siebie, kobiety na prawo, mężczyźni na lewą stronę rowu. W ślad za nimi
             przystanął także nasz wóz i ludzie również rzucili się biegiem w tym samym
             porządku, z wyjątkiem jednego, którego twarzy nie udało mi się dostrzec.
             Stanął na środku drogi i srał na rzadko przez krótkie spodnie na własne nogi.
             Spodobało mu się to, więc sam siebie oklaskiwał. Nie mogłem się przy nim
             zatrzymać, ale zrozumiałem, że to „Ojojojek”.
                Ja i rządek mężczyzn kucamy w rowie z opuszczonymi spodniami. Z jednej
             strony przycupnął Gedalia, z drugiej Żyd z długą brodą. Gefilte fisz tryskało
             z nas jak wezbrany strumień.
                Tyłki podcierają sobie wszyscy rosnącym w rowie zielskiem. Nagle wi-
             dzę Gedalię, z wciąż opuszczonymi spodniami, który wywija prawdziwego
             kazaczoka. Okazało się, że podtarł sobie tyłek pokrzywą. Mimo biegunki
             i wymiotów nie mogę powstrzymać się od śmiechu.
                Gedalia drze się:
                – Boże, po co do cholery stworzyłeś pokrzywę?!
                Na to pytanie sam cadyk z pewnością nie znalazłby odpowiedzi. Gedalia
             biega wte i wewte jak szalony, chyba nie mogąc się zdecydować, co go bardziej
             dręczy – biegunka czy oparzenie. Śmieję się do rozpuku. W każdym innym
             przypadku pewnie narobiłbym w spodnie ze śmiechu. Tym razem problem
             sam się poniekąd rozwiązuje. Śmiech doprowadza Gedalię do szału. Sraczka
             nie przeszkadza mu uraczyć mnie klapsem i jeszcze dorzucić wyjaśnienie:
                – Widocznie jakiś goj przespał się z twoją matką, a ty jesteś jego pomiotem.
             Tylko ktoś o gojowskim sercu może się z tego śmiać. Niech dusza tego cadyka
             wyleci mu przez tyłek, tak jak wychodzi ze mnie, i żeby trzy razy dziennie
             podcierał się pokrzywą.
                Gdyby choć drobna część tych życzeń została spełniona, cadyk musiałby
             tu z nami siedzieć i wydalać swoją duszę po kres wszystkich pokoleń. „Och,
             och”, słychać stękanie dookoła. Podobne jęki dochodzą też z drugiej strony
             rowu. Ktoś bierze sprawy w swoje ręce, zdaje się, że Nachum Wio. Rozpala
             ognisko i stawia czajnik na ogniu. Wszyscy wypełzają jak dżdżownice z rowu,   349
   346   347   348   349   350   351   352   353   354   355   356