Page 348 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Arie Aksztajn (Eckstein) - Ulica Dolna.
P. 348

Dziś w południe dotarliśmy do dużego miasta Aleksandrowa , gdzie
                                                                     72
           wszystkie domy są piętrowe. Większość Żydów, których widzieliśmy, nosiła
           chasydzkie stroje i patrzyła na nas z ciekawością. Stare kobiety siedziały
           w progu domu, dziergając na drutach lub łuskając fasolę, z garnuszkami na
           kolanach. Ulica bardzo mi przypominała Zgierską albo Dolną. Gdyby mi nie
           powiedziano, że jestem w Aleksandrowie, byłbym przekonany, że znalazłem
           się w Łodzi.
             Furmanki zatrzymują się przed synagogą o wielkich drewnianych drzwiach,
           zakratowanych oknach i szerokich schodach. Wita nas rabin miasta w nowo-
           czesnym ubraniu. Twarz ma bladą. Wygląda na bardzo zmęczonego, dosłownie
           chorego ze zmęczenia. Nas też zamęcza. Nikt nie rozumie jego przemowy.
           Wiem tylko, że nam błogosławi. Podczas przemówienia zasnąłem. Budzą
           mnie oklaski otaczającego nas tłumu. Nie wiem, o co chodzi w tej uroczy-
           stości. Można by pomyśleć, że przywieźliśmy im prezenty. A tymczasem co
           najwyżej przywieźliśmy wszy, które dokuczały nam przez całą drogę, odór
           spodni „Ojojojka” i smutne spojrzenie Feli.
             Po skończonym przemówieniu zsiedliśmy z wozów. Na każdej furmance
           został ktoś do pilnowania tobołków. Sakwę wyrzuciłem już na początku po-
           dróży, bo „Ojojojek” usiadł na niej z opuszczonymi spodniami i nasrał. Gedalia
           bez przerwy na niego klnie, wygrażając, że zatka mu dupę korkiem, a jeśli to
           nie pomoże, po prostu go udusi. Ta groźba wywołuje natychmiastową reakcję
           jego matki. Jak mu się nie podoba, niech obwąchuje własny ogon, cała reszta
           to nie jego sprawa. Rozkręca się między nimi awantura. Matka „Ojojojka”
           krzyczy, że nie da się rozmawiać z prostakiem, nieukiem i chamem. Gedalia
           na to, że aby wyczuć smród, nie trzeba kończyć uniwersytetu.
             Na dziedzińcu synagogi ustawiono na naszą cześć prowizoryczne stoły,
           a na nich talerze z zupą. Obok każdego talerza leży gruba pajda chleba. Na
           końcu stołu stoi lśniący samowar z wrzątkiem. Obsiedli go jacyś podróżni
           i piją gorącą, bardzo słodką herbatę. Moja mama i Bejle nie odstępują od siebie
           ani na krok, pilnując, żeby każdy dostał swoją porcję zupy. W zupie pływają
           kartofle i parę kawałków mięsa. Do starcia z mamą dochodzi zaraz na początku
           posiłku, bo nie chcę wypowiedzieć błogosławieństwa nad zupą. Sam nie mam



           72   Aleksandrów pod Łodzią był ważnym ośrodkiem chasydyzmu. Ruch cadyków aleksandrow-
             skich stanowił kontynuację szkoły cadyków z Przysuchy i Warki i był konkurencyjny wobec
             chasydów z Góry Kalwarii. W latach 30. XX w. funkcję cadyka sprawował tam Icchak Mena-
    346      chem Mendel Dancyger (1880–1943).
   343   344   345   346   347   348   349   350   351   352   353