Page 344 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Arie Aksztajn (Eckstein) - Ulica Dolna.
P. 344
mama zawsze twierdziła, że tam, gdzie on się znajduje, płonie wieczne świa-
tło. A jeśli chodzi o micwy, moim zdaniem nie zrobiliśmy wprawdzie wielu
dobrych uczynków, ale też niewiele złych. Co do modlenia się, to nie wierzę,
że pośród wszystkich modlitw on zauważy akurat naszą.
Reb Mordechaj co rusz przyprowadza nam kolejną osobę z plecakiem. Oto
Zelik z synem. Syn skończył trzynaście lat i nadal nie mówi. Tym razem Bóg
spudłował. Powinien był zesłać tę klątwę na Bejle, nie na syna Zelika. Syn ma
duże, czarne oczy. Wzrokiem śledzi każdy ruch ojca. Staję naprzeciw niego.
Patrzymy na siebie i rozumiemy wszystko bez słów. Oto Fruma. Twarz ma
wychudzoną, dosłownie czaszka bez ciała, owinięta wielką wełnianą chustą.
Wygląda, jakby szła na własny pogrzeb. Oto furman Gedalia, no ten – Gedalia
Medalia. Bez przerwy klnie na Rebego i na pogodę. Jego zdaniem Bóg stworzył
świat tylko po to, żeby on miał co przeklinać. Mojsze Zelc też nie pozostaje
w tyle z przekleństwami, jak to zwykle bywa wśród furmanów. Większość ich
pretensji i psioczenia skierowana jest na Nachuma Wio, trzeciego woźnicę,
który się spóźnił, przez co oni dwaj muszą sami załadować wszystkie toboły.
Gedalia jest chyba pijany. Jego ręka przesuwa się po tyłku mojej mamy. Ona nie
reaguje, no ale przynajmniej on jest Żydem. Mojsze Zelc siedzi na podłużnym
jak kiełbasa worku i czyści fajkę. Przed nim stoi Bejle. Targują się o cenę. Bejle
zapewnia go, że będzie miał udział w tej micwie, co oznacza, że Bóg dopłaci
mu z nawiązką do ceny, którą ona oferuje.
– Bejle, nie chcę żadnych interesów z Bogiem. Ze wszystkich interesów,
które z Nim robiłem, wyszedłem stratny. Uzgodniliśmy cenę, i niech tak
pozostanie.
Ona nie ustępuje, przekonuje, że będzie miał udział w przyszłym świecie.
– Bejle, moim problemem nie jest przyszły świat. Co mam powiedzieć
dzieciom: dostaniecie jeść w przyszłym świecie?
Wszyscy przekrzykują się, machają rękami, tłumaczą jeden drugiemu,
skarżą się i sprzeczają. Harmider jest nie do zniesienia. Mama i ja mamy dwa
małe tobołki obwiązane prześcieradłem, które kiedyś było białe. Teraz ma
wszystkie kolory świata i plamy wszelkich możliwych kształtów. Do tego mamy
plecak zrobiony ze spodni, których dwie nogawki związane zostały sznurkiem.
Plecak wygląda jak paralityk o sztywnych nogach, który też wybiera się do
Rebego. Obok mnie znajduje się jeszcze sakwa zrobiona ze starej chusty
w wyblakłe kwiaty. W sakwie jest pełno chleba, cebuli oraz garnek gę-
siego szmalcu. Raz po raz wyjmuję z niej kawałek chleba i maczam go
342 w szmalcu. Jeśli zaraz nie wyruszymy, sakwa będzie zupełnie pusta.