Page 340 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Arie Aksztajn (Eckstein) - Ulica Dolna.
P. 340
Gdybym znalazł tu jakąś skrzynię, żadna siła na świecie by mnie z niej nie
wyciągnęła. Dom, który zaczęto budować, zawalił się. Drewniany płot rozkra-
dziono. Próbuję ustalić z pamięci miejsce, gdzie stały moja skrzynia i skrzynia
Irki. Nagle rzeczywiście ją widzę. Pojawiła się przede mną tak bliziutko, na
dotknięcie ręki. Wdycham zapach jej perfum, słyszę jej głos. Przychodzą do
mnie słowa: „Awrumie Lajb, być może jesteś jedynym, który naprawdę mnie
kocha”. Gdzie ona jest? Co się z nią stało? Dlaczego wszystko się zmienia?
Dlaczego każda rzecz, którą znałem, mnie zdradziła? Dlaczego wszyscy, któ-
rych spotkałem, zniknęli? Przecież nie może być tak, że po ludziach, których
znałem, nie pozostał żaden ślad ani wspomnienie. Chciałbym, żeby wszystko
zastygło. Żeby wszystko się zatrzymało. Nieważne, czy to dzień, czy noc, niech
tak zostanie na zawsze. Nieważne, czy wrócę do ochronki i zostanę tam na
zawsze. Pod warunkiem jednak, że ja też nie dorosnę i przez całe życie pozo-
stanę taki jak teraz. Bardzo chciałbym uchwycić się czegoś stałego. Żebym
mógł powiedzieć, że to już znam. Boję się jakiejkolwiek zmiany. Boję się tej
podróży. Dlaczego moja mama jest taka słaba, dlaczego wierzy wszystkim,
tylko nie sobie. Boże, zatrzymaj świat, niech przestanie się kręcić. Komu to
potrzebne, na pewno nie mnie.
Stoję przed szkieletem zawalonego domu. Pewnego dnia go odbudują.
Będą tu mieszkać ludzie. Urodzą się dzieci. I będą na nie krzyczeć, będą je
bić. Dzieje się tak z pokolenia na pokolenie. Co za okropny krąg. Nagle bar-
dzo zapragnąłem zobaczyć kogoś, kogo znałem. Żeby móc mu powiedzieć:
„Pamiętasz to? Pamiętasz? Pamiętasz, jak zrobiliśmy to czy tamto? Pamiętasz,
jak uciekaliśmy? Jak się śmialiśmy?”. Ciemność zawładnęła placem i domami.
Spomiędzy domów wyłania się postać. Serce mocno mi wali, to z pewnością
Irka.
Postać znika. Nie wytrzymuję i wybucham płaczem. Nikt nie widzi,
więc można. I zaraz się pocieszam: wypłaczę wszystko teraz, żeby później nie
musieć płakać. Nagle staję na czworakach, unosząc głowę ku niebu. Coś we
mnie krzyczy, nie chcę być sam. Chcę komuś zaufać i wiedzieć, że nigdy mnie
nie zdradzi, że nigdy nie odejdzie gdzie indziej. Nie Rebemu, nie cadykowi
i nie odkupicielowi. Przypominam sobie imiona ludzi, których kochałem,
i szczekam przez zachrypnięte gardło:
– Eee…sss…ter…ka… Bbb…ron…ka… Ir…ka…
Jakie cudowne rzeczy mógłbym im opowiedzieć. Rzeczy, których wcześniej
nie odważyłem się wypowiedzieć, wstydziłem się, bałem. Czemu wszystko
338 zawsze przychodzi za późno. Chcę was znowu zobaczyć. Przyjdźcie.