Page 338 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Arie Aksztajn (Eckstein) - Ulica Dolna.
P. 338

– No, powiedz mu, Cyporo. – Widocznie trudno jej było wyrazić swoje
           uczucia słowami.
             – Awrumie Lajb, nastąpiła duża zmiana w naszym życiu.
             Kilka razy powtórzyła to samo zdanie. Milczałem. Wiedziałem, czego chce.
             – Spójrz, Awrumie Lajb. Wszystko, co czynimy, czynimy z ręki Boga, na-
           wet złe rzeczy. We wszystkim objawia się Jego wola. Zapewne chciał, żebyśmy
           doszli do najniższego stopnia schodów. W chwili gdy człowiek dochodzi do
           końca drogi, kieruje oczy ku górze.
             Usiadłem na łóżku. W myślach zacząłem już pakować swoje rzeczy.
             – Bóg zesłał Bejle w najtrudniejszym okresie naszego życia – ciągnęła
           mama. – Był czas, kiedy nie wierzyłam, że się z tego wykaraskamy. Byłam
           na skraju załamania albo szaleństwa. Widocznie światło nie może nastać,
           dopóki nie zrobi się dość ciemno. I oto przyszło do nas światło. Bejle i ja
           odwiedziłyśmy pewną kobietę, która mieszka niedaleko stąd. W jej życiu
           też zapanowała ciemność. Jej również Bejla dopomogła. Rok temu poje-
           chały do Rebego. Po czym raptem dostała środki na życie ze wszystkich
           stron, wyszła za porządnego Żyda i ma nawet małe dziecko, a wszystko
           dzięki Rebemu.
             Trudno mi przesądzić, czy wolę mamę przygnębioną, czy fruwającą
           w chmurach. Może jednak Godel miał rację, kiedy pewnego razu stwierdził,
           że nie każde dziecko ma szczęście zostać sierotą w młodym wieku. Mama
           mnie przeraziła. W jej radości było coś niedorzecznego. Ciężko mi podzielać
           jej entuzjazm. Nie wiem, co robić. Zwłaszcza gdy powiedziała, że nie pojedzie

           sama, że  dobrze jej będzie tylko ze mną. Jestem w kropce. Jeśli nie pojadę, być
           może zrujnuję jej szansę na bycie szczęśliwą.
             Wieczorem odbyliśmy rozmowę. Najpierw mama opowiedziała mi o swoim
           dzieciństwie w Rosji. O krajobrazie otaczającym jej dom. O niekończących się
           polach. I jak wiosną wszystko zamieniło się w kolorowy haft, że aż chmury
           schodziły na ziemię, żeby skropić się zapachem kwiatów. O rzece, która do-
           słownie płynęła tuż koło ich domu. O dziadku, który był bogobojnym Żydem.
           O swoich siostrach, z których część nadal tam mieszka. O swoich dziecięcych
           marzeniach. O pierwszej miłości. O pierwszym pocałunku z przypadkowo
           poznanym chłopcem. I jak pewnego dnia zniknął, a ona przez wiele lat nie
           potrafiła o nim zapomnieć. Wszystko to opowiadała mi z zamkniętymi
           oczami. Miałem wrażenie, że smak dawnego pocałunku nadal pozostał na
           jej ustach, chociaż minęło tyle lat. Potem opowiedziała, jak pewnego dnia
    336    poznała mojego ojca i jaki był wtedy cudowny. Pierwszy raz wspomniała jego
   333   334   335   336   337   338   339   340   341   342   343