Page 34 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Arie Aksztajn (Eckstein) - Ulica Dolna.
P. 34

Nawiasem mówiąc, nie było to jego prawdziwe imię. Ludzie go tak nazwali.
           A tylko spójrz na tych wszystkich rabinków, każdy pyszni się mianem spra-
           wiedliwego, geniusza, świętego. Sami sobie przyznają medale.
             Byłem bardzo ciekaw, co reb Icchok opowie o Baal Szem Towie. Na dworze
           rozpętała się zamieć. Wiatr skowyczał na wyścigi z psami. „Uuu… uuu…” –
           użalał się wicher, a psy odpowiadały mu, jakby powtarzając refren: „Uuu…
           Uuu…” Byliśmy przekonani, że nikt nie przyjdzie. Trudno było uwierzyć,
           że ktokolwiek ruszy się z domu w taką pogodę tylko po to, by posłuchać
           opowieści.
             Ale zdziwicie się: co kilka minut otwierały się drzwi i w progu sta-
           wali Żydzi w futrzanych czapkach i długich, zaśnieżonych paltach. Tu-
           pali nogami, żeby otrząsnąć się ze śniegu, który piętrzył się na ich okry-
           ciach. Klepisko zamieniło się w błocko. Śmieszyły mnie bardzo sople lodu
           wystające gościom z nozdrzy i osiadające na wąsach. Reb Naftuli i jego
           żona Zlata witali każdego bardzo serdecznie. Goście zasiadali przy sto-
           le i od razu dostawali kubek gorącej herbaty. Kubki trzymali w dłoniach
           i wzdychali: „Aj, aj, aj, a-mechaje! ”.
                                       17
             Kobiety przyniosły garnki z jedzeniem. Ich twarze trudno było dostrzec,
           bo owinęły się wełnianymi kocami. No po prostu niemal cała wieś zebrała
           się w pokoju. Znów nie dowierzałem, że taka mała izba może pomieścić tyle
           osób. Wszyscy siedzieli stłoczeni na deskach, opierając się o dwie kłody. Na
           zewnątrz wicher stukał rozpaczliwie w okiennice, jakby i on chciał wejść do
           środka. W oddali słychać było watahy wilków w lesie. Kilka kur też znalazło
           sobie miejsce w domu i przycupnęło na drabinie. Lampy naftowe omal nie
           gasły przy każdym otwarciu drzwi. Powietrze było przesiąknięte zapachami
           pieczonego chleba, smażonych ziemniaków i wódki. Reb Icchok siedział na
           łóżku, wsparty na poduszkach, bez butów. Usiadłem blisko niego. Twarz miał
           ukrytą w cieniu rzucanym przez lampy naftowe. Nie czekając, aż publiczność
           zamilknie, reb Icchok zaczął opowiadać, najpierw cichutko, tak że trudno
           było dosłyszeć.
             – Dawno, dawno temu żył sobie człowiek o imieniu Baal Szem Tow.
           Pewnego razu zawitał w jego domu jakiś człowiek. Był prawie środek nocy.
           Jak zwykle drzwi Baala Szem Towa były otwarte. Zawsze były otwarte dla
           każdego człowieka, nie tylko zresztą dla każdego człowieka, lecz dla każdego



     32    17   Aj, aj, aj, a-mechaje (jid.) – Cóż za rozkosz.
   29   30   31   32   33   34   35   36   37   38   39