Page 32 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Arie Aksztajn (Eckstein) - Ulica Dolna.
P. 32

wiła się tonąca w błocie szeroka ścieżka. Tylko na samym jej końcu stał dom
           z kamienia. Budowy najwyraźniej nie ukończono, bo okna zabite były deskami,
           a drzwi zrobiono z blachy. Jedyną rzeczą, która odróżniała go od pozostałych
           domów, było okrągłe okienko z gwiazdą Dawida. Ja i reb Zusja pomogliśmy
           reb Icchokowi dojść do pierwszej chałupy. Noga mu spuchła i bardzo go bolała.
           Już przy wjeździe do wsi wybiegła nam naprzeciw grupka ciekawskich dzieci.
           Wszyscy znali reb Icchoka. Okazało się, że bywał tu wielokrotnie.
             – Reb Icchok, reb Icchok! – wołały głośno.
             Z sąsiednich chałup wyszło paru mężczyzn. Oni też wyglądali szaro
           i niechlujnie. Niektórzy ubrani byli w chałaty i opasani grubym sznurem,
           gdzieniegdzie dyndały długie frędzle. Na głowach mieli małe jarmułki, a na
           nogach za duże o kilka numerów buciory. Widocznie wypychali je słomą dla
           ochrony przed zimnem.
             Pierwsza chata, do której weszliśmy, otoczona była płotem z podgniłych
           sztachet. Na płocie siedział kogut, dwie kozy stały uwiązane do uschnięte-
           go drzewa, z którego kora została obgryziona. Wejście było bardzo niskie,
           mężczyźni musieli się schylać, żeby przecisnąć się do środka. Wnętrze chaty
           było pobielone, drewniane belki pod sufitem okopcone. Ze stropu zwisało
           na sznurach mnóstwo koszy, chyba zamiast szafek. Dom pachniał serem
           i dymem. Na środku izby stał ogromny piec. Głęboko w środku buzował
           ogień. Nad ogniem wisiał czajnik bez pokrywki, z odłamanym uchwytem.
           Po obu stronach pieca stały dwie kamienne ławki. Pomiędzy nimi znajdował
           się długi stół z mnóstwem talerzy i blaszanych kubków. Po prawej stronie
           ustawiono szerokie łóżko z morzem różnej wielkości poduszek. Domownicy
           przywitali nas szerokim uśmiechem. Gospodarz, reb Naftuli, był niskim
           mężczyzną, czarna broda zakrywała mu prawie całą twarz, a duże zielone
           oczy przypominały zieleń na dachu. Jego żona też była niska, ogromny brzuch
           zakryła fartuchem w nieokreślonym kolorze. Przygotowała miejsce w łóżku
           dla reb Icchoka.
             – Zlato – polecił jej głębokim głosem reb Naftuli – zrób coś do jedzenia
           dla reb Icchoka i jego ucznia.
             On sam pomógł reb Icchokowi ściągnąć but z uszkodzonej nogi. Stopa
           była bardzo spuchnięta i sina. Zlata miała młodą, ale bardzo zmęczoną twarz
           i głębokie bruzdy wokół ust. Od razu ją polubiłem. Z jej wielkich, czarnych
           oczu bił smutek i pogodzenie się z losem. Mimo panującego w domu bałaganu
           miało się wrażenie schludności. Usiedliśmy wszyscy za stołem. Zlata nalała
     30    nam herbaty do blaszanych kubków. Mężczyźni dolali wódki do herbaty.
   27   28   29   30   31   32   33   34   35   36   37