Page 327 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Arie Aksztajn (Eckstein) - Ulica Dolna.
P. 327

Rozdział VIII















             Jestem strasznie zmęczony. Wszystko we mnie jest zmęczone. Czuję pustkę
             w środku. Głowa nie potrafi myśleć. Moje ręce i stopy są bezwładne, mięśnie
             martwe. Każdy najmniejszy krok wymaga ode mnie ogromnego wysiłku. Mam
             ochotę siedzieć tu, przy stole, i nigdy się stąd nie ruszyć. Po drugiej stronie
             stołu siedzi moja mama. Też jest zmęczona. Chora. Jej choroba nie ma nazwy
             albo jeszcze nie wymyślono dla niej nazwy. Oczami obserwuje podwórze.
             Ale jestem pewien, że nic nie widzi. Okna przesłania gruba warstwa kurzu.
             Kiedy to się stało? Raptem nie było nas tu kilka tygodni, a wygląda, jakby
             minęły lata. Nazywam to „zakurzonym czasem”. Wszystko, co się wydarzyło,
             zamieniło się w kurz. Trudno mi to wspominać. Może nie chcę. Nie chce mi
             się roztrząsać wspomnień. Wręcz przeciwnie, niech warstwa kurzu gęstnieje.
             Nie chcę nic pamiętać. Mama siedzi tyłem do mnie.
                – Awrumie Lajb – mówią jej plecy. – Odejdź z domu, przecież widzisz,
             co się ze mną dzieje. Ratuj siebie. Bóg nałożył na mnie zbyt wielki ciężar.
             Nie daję rady go unieść i nawet nie mam chęci. Nie mam dla kogo ani po co.
                Jasne, że widzę, co się z nią dzieje. Czuję się tak samo. Ale nie posłucham
             jej rady. Nie odejdę. Z prostego powodu. Nie wiem dokąd. Przeraża mnie
             sama myśl, że miałbym wstać. Zostanę. Mama prawie się do mnie nie odzywa.
             Ramiona ma opuszczone. One już się poddały.
                W pokoju jest ciemno. Na dworze pada śnieg. Uliczna latarnia koło naszego
             okna oświetla drobne białe kwiatki na szybach. Śnieg wciąż sypie. Z zewnątrz
             okno jest do połowy zawalone śniegiem i zasypywane coraz bardziej. Niedługo
             śnieg zakryje cały świat i pogrzebie nas tutaj, w pokoju, wśród białych kwia-
             tów i liści. Trudno mi uwierzyć, że słońce kiedyś wzejdzie. Jeszcze trudniej
             uwierzyć, że dawniej świeciło. Głos mojej mamy utknął w oknie. Z okna
             zawrócił do mnie.                                                     325
   322   323   324   325   326   327   328   329   330   331   332