Page 325 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Arie Aksztajn (Eckstein) - Ulica Dolna.
P. 325
Niektóre rodziny mieszkają tu od pół roku i wyglądają nieźle. Apetyt ich
pozostał nienaruszony. Zarówno ja, jak i moja mama nie narzekamy. Mama ma
tu już przyjaciółki, ja też. Prawda jest taka, że nie mam ochoty się stąd wynosić.
Codziennie przyjeżdża do nas wóz z kilkoma wielkimi garnkami i rozdają nam
zupę z mnóstwem kawałków mięsa. Chleba można jeść do woli. Wesoło jest
w szabasowy wieczór, kiedy przyjeżdżają bogaci Żydzi, żeby nas zabrać do domu
na kolację. W tym tygodniu wzięła nas żona zamożnego kupca Ehrlicha. Jego żona
ma na sobie białą sukienkę wyszywaną srebrnymi nićmi. Pachnie dostatkiem,
światłem i domem. Patrzę na nią jak na stworzenie nie z tego świata. Podoba mi się
jej zachowanie w stosunku do mamy, mimo że mama nosi sukienkę poplamioną
błotem. Mimo to rozmawia z nią z wyraźną życzliwością. Chciałbym, żeby była
moją matką. Jakie to szczęście – obudzić się rano i zobaczyć taką uśmiechniętą
mamę. Ale zaraz wyobraziłem ją sobie z rozłożonymi nogami i ręką goja pod
sukienką. Od niedawna patrzę tak na każdą kobietę.
Powitano nas w domu serdecznymi życzeniami spokojnego szabasu. Stół
uginał się od przysmaków. Szybko się okazało, że pan Ehrlich znał rodzinę
mojej mamy z Charkowa. Jego nastawienie natychmiast stało się jeszcze lepsze.
Rozmawiali bez ustanku. Ale ja prędko straciłem zainteresowanie ich rozmową,
zwłaszcza gdy przeszli na rosyjski. Interesowały mnie wyłącznie błyszczące od
gęsiego szmalcu pierogi. I wtedy przypomniałem sobie pierogi utracone z po-
wodu dzikiej bijatyki. Początkowo sądziłem, że wszyscy są tak zajęci rozmową,
że nie zauważą, gdy wezmę sobie jeszcze kilka sztuk. Oni będą dalej gadać, a ja
będę jadł. Przysięgam wam, nie tknąłem żadnego pieroga, one po prostu same
wskakiwały mi do ust. Byłem zaskoczony widokiem opustoszałego talerza. Żona
pana Ehrlicha udała, że tego nie widzi, i przyniosła kolejną porcję, zachęcając
mnie wzrokiem, a ja odwzajemniłem jej pełen zrozumienia uśmiech. To po
prostu cudowna rzecz – zrozumienie między ludźmi.
Na chwilę zapomnieliśmy, że trzeba wracać do baraku, do pcheł, wszy
i pluskiew. Tej nocy spaliśmy u nich. Ja na mięciutkim łóżku, mama w poko-
ju obok. Przez tę miękkość łóżka nie mogłem zasnąć, więc po jakimś czasie
zrzuciłem kołdrę na podłogę, położyłem się na niej i od razu zapadłem w sen.
Rano mama powiedziała, że pan Ehrlich daje nam pieniądze na podróż i jeśli
nie znajdziemy mojego ojca, będziemy mogli zamieszkać u jego wspólnika.
Nie wiem czemu, nie ucieszyłem się z tej podróży.
Wieczorem pożegnałem się ze Srulikiem, było nam bardzo smutno. Czułem,
że opuszczam wojownika podczas wojny przeciwko pchłom, wszom i plus-
kwom. Zanim się rozstaliśmy, Srulik chciał mi podarować swój scyzoryk, ale 323