Page 323 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Arie Aksztajn (Eckstein) - Ulica Dolna.
P. 323

Mama brutalnie zepchnęła mnie z wozu. Usiadłem tyłem do nich. Od czasu
             do czasu oglądałem się z nadzieją, że to tylko sen. Przecież to niemożliwe, że
             mama zrobi to z gojem. Widziałem, jak ją rozbiera i znikają w sianie. Raz po
             raz słychać było jęki mamy i sapanie goja. Zanim dotarliśmy do miasteczka,
             ten spektakl powtórzył się jeszcze dwukrotnie. Czułem się martwy w środku.
             Straciłem matkę.
                Po kilku godzinach furman zatrzymał wóz koło synagogi w miasteczku.
             Kiedy się zatrzymaliśmy, mama chciała pomóc mi zsiąść. Cała śmierdziała
             wódką. Włosy opadły jej na oczy. W dekolcie brakowało paru guzików.
             Gwałtownie odepchnąłem jej rękę.
                – Nigdy mnie nie dotykaj. Nie tylko ty, ale wszystkie kobiety na świecie.
             Nienawidzę cię, nienawidzę, nienawidzę!
                Fakt, robiły to dziewczyny u ciotki. Nie udawały, że są inne. Były jakie
             były. Fakt, są matki, które sypiają z mężczyznami, ale żeby moja mama prze-
             spała się z gojem?
                – Nie dotykaj mnie nigdy więcej.
                Wokół nas zgromadziło się paru Żydów.
                – Fe, fe, jak żydowskie dziecko odzywa się do matki.
                Chciałem kopnąć tego człowieka z całej siły, ale się ulotnił. Mama i ja
             prawie się do siebie nie odzywamy, nie licząc pojedynczych słów, takich jak
             „chodź jeść”, „zaraz wrócę” albo „popilnuj walizki”. Jej oczy patrzą na mnie ze
             wstydem, proszą o wybaczenie. Nie jestem skłonny wybaczyć. Nie opuszcza
             mnie obraz goja wpychającego rękę pod jej sukienkę. Jak to się stało? Przecież
             ona przestrzega szabasu, modli się, chce ze mnie zrobić dobrego i dumnego
             Żyda. Jak połączyć ze sobą te dwa końce? Jestem coraz bardziej odosobniony.
             Prawie nie mam kontaktu z otoczeniem. Na zewnątrz jakby nic się nie zmie-
             niło. Z synagogi przeniesiono nas wraz z kilkoma innymi rodzinami, które
             uciekły przed pogromem, do domu gościnnego. Jeśli nie wiecie, co to jest,
             i nigdy tam nie byliście, naprawdę wam zazdroszczę.
                Budynek, a właściwie barak, zbudowany jest ze spróchniałego drewna i ma
             mnóstwo klitek jak dla kur. Zazwyczaj przebywają w nim trzy rodziny. Poznaliśmy
             tam rodzinę Aszerów: Salomona i Nechamę  Aszer. Oby wszyscy goje zaznali
                                                   67
             takiej pociechy. Mają dwoje dzieci. Chłopca imieniem Srulik i małą dziewczynkę
             o wystraszonych oczach. Z ich słów wynika, że naprawdę jesteśmy szczęściarzami.




             67   Nechama (hebr.) – pociecha.                                      321
   318   319   320   321   322   323   324   325   326   327   328