Page 321 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Arie Aksztajn (Eckstein) - Ulica Dolna.
P. 321

się tej modlitwy boją. Widocznie ten, kto ją ułożył, naprawdę rozumiał psi
             umysł. Psy po prostu zniknęły, jakby je diabeł porwał.
                Po jedzeniu postanowiliśmy poszukać domu, w którym mieszkają Ży-
             dzi. W oddali migotały nikłe światła. Droga do nich wiodła przez szeroki
             rów wypełniony wodą, zaorane pole i niskie, kłujące krzaki. Nie pytajcie,
             jak przedostaliśmy się przez rów. Kiedy zapytałem mamę, jak go pokona-
             my, obróciła oczy do nieba i stanowczym tonem odpowiedziała, że skoro
             nasz nauczyciel Mojżesz przeszedł przez całe morze, my przejdziemy przez
             tę wodę.

                Faktycznie, nasz nauczyciel  Mojżesz i moja mama to zrobili, ale nie pytajcie
             jak. Naszego nauczyciela Mojżesza nie widziałem, więc nie mogę wam nic
             opowiedzieć, ale mama była mokra i ubłocona, a we włosach miała zielsko.
             Mnie się akurat podobało, bo przechodząc przez rów, zdołałem schwytać
             dwie żaby, ale mama kazała je wyrzucić. Gdy zbliżyliśmy się do świateł,
             okazało się, że to żydowski cmentarz, a światła tak naprawdę oświetlają
             nagrobki.
                – To znak, że w okolicy mieszkają Żydzi – stwierdziła mama.
                Nawet martwi Żydzi w środku nocy wydobyli z naszych piersi westchnie-
             nie ulgi. Obok jednego nagrobka, który wyglądał jak domek z marmurowym
             dachem, ukryliśmy się przed deszczem.
                – No widzisz, Awrumie Lajb? Dobrze, że są bogaci Żydzi.
                Zgodziłem się z nią. Żałowałem jednak, że bogaty Żyd nie zbudował
             w tym domku ścian chroniących przed wiatrem. Na nagrobku wyrzeźbiono
             stadko owiec bez pasterza. Obrazek dobrze oddawał naszą sytuację. Po pro-
             stu zgubiliśmy się w środku nocy. Mimo zimna i wilgoci zasnąłem. We śnie
             goniłem Pesię z nożem, który dała nam na podróż. Dosłownie rozpłakałem
             się z żalu, że nie mogę jej dopaść.
                Wcześnie rano obudziła mnie mama. W oddali słychać było gdakanie
             kur, szczekanie psów i inne niewyraźne odgłosy. Zza horyzontu przypełzł
             do nas suchy chłód, przedarł się przez mokre ubrania, przeniknął przez skórę
             i wtargnął w samą duszę. Dygotaliśmy z zimna.
                – Awrumie Lajb, wyjdźmy na polną drogę. Może złapiemy jakąś furmankę.
             A jeśli Bóg zechce, może to będzie żydowska furmanka.
                Ledwo się podźwignęliśmy. Mama była szara z zimna, usta miała sine,
             spojrzenie zamglone. Przysiedliśmy na jakiejś kłodzie przy szerokiej drodze.
             Od czasu do czasu mama mruczała do siebie, po co mnie tu przyprowadziła.
             W takich sytuacjach każda chwila ciągnie się jak rok. Trudno mi ocenić, jak   319
   316   317   318   319   320   321   322   323   324   325   326