Page 27 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Arie Aksztajn (Eckstein) - Ulica Dolna.
P. 27

– Z pomocą bożą – wyszeptali kupcy.
                Niedaleko nas znajdował się zagon pszenicy. Goje stanęli, żeby naostrzyć kosy.
             Furman Gedalia karmił konia sianem i owsem z blaszanej puszki.
                – Niech żre, niech się nażre, przed nami jeszcze długa droga. Trzeba jesz-
             cze wrócić i odnaleźć właściwą drogę. No a skoro już jestem w lesie, to pójdę
             poszukać grzybów.
                Mężczyźni podążyli za nim. Ja, Kopel i jego młodszy brat zbieraliśmy
             szyszki.
                – No co, widzieliście, jaki tyłek miała ta gojka, co koło nas przechodziła?
             – Kopel nie mógł zapomnieć tego widoku. – Właśnie że będę się na nią gapił.
                Kopel opowiedział mi więcej o swoich planach ucieczki.
                – Wiem, gdzie ojciec chowa pieniądze. Mam już plan, co z nimi zrobić.
                Jego młodszy brat Szmulik biegł przodem. Baliśmy się, że się zgubi, więc
             biegliśmy za nim coraz dalej, aż straciliśmy wóz z oczu. Usiedliśmy obaj nad
             wielką kałużą i zaczęliśmy rzucać kamieniami w żaby. Szmulik był zajęty
             łapaniem świerszczy, a na koniec we trójkę zdjęliśmy buty i wskoczyliśmy do
             kałuży, każdy po kolei, naśladując głosy ptaków.
                – Żeby tylko ojciec mnie nie znalazł. Chodź, Awrumie Lajb, ucieknijmy.
             Zbudujemy chatę w lesie i będziemy żyć z ptaków. Wiesz, kiedyś widziałem
             chłopa, który sprzedawał bogaczom ptaki w klatkach z wikliny. To jest dobry
             zarobek. Bogacze lubią trzymać ptaki w domu. Za pieniądze kupimy kozy,
             potem je sprzedamy i kupimy bilety do Ameryki. Mój starszy brat Jakow
             wyjechał do Ameryki i przysłał nam zdjęcia. Są tam domy sięgające aż do
             nieba, a ludzie przy nich wyglądają jak mrówki.
                W oddali rozległy się nagle głosy nowej grupy żniwiarzy. Ukryliśmy się
             za drzewami. Polacy byli wyposażeni nie tylko w kosy, ale także w strzelby
             i skórzane worki, które zwisały im z ramion. Na chwilę przystanęli pod wiel-
             kim krzyżem na polnej drodze.
                – Uciekajmy – szepnął Szmulik.
                – Cicho, bo nas zobaczą. Gojom nie należy ufać, szczególnie gdy mają broń.
                Uważnie śledziliśmy ich ruchy. Myśliwi poszli w kierunku wozu i tam
             się zatrzymali. Po paru chwilach rozległy się okrzyki radości i dziki śmiech.
             Nie rozumieliśmy, co tam robią. Tymczasem wrócili kupcy, którzy poszli na
             grzyby i wrócili z pełnymi rękami. Dołączyliśmy do nich. Wszyscy byliśmy
             bardzo przejęci. Reb Icchok szedł na ostatku, trochę kulejąc. Okazało się, że
             upadł i skręcił nogę. Ktoś zaintonował piosenkę o goju, który musi się upić,
             bo jest gojem, i o Żydzie, który musi iść do synagogi, bo taki jest, jest Żydem.   25
   22   23   24   25   26   27   28   29   30   31   32