Page 313 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Arie Aksztajn (Eckstein) - Ulica Dolna.
P. 313

śmiech zaraził reb Mordechaja. Do śmiechu przyłączyło się też paru sąsiadów,
             którym udało się wejść. Teraz zauważyłem obrzmiały palec kobiety w długim
             płaszczu. Moja mama miała spuchnięty nos. Nachum leżał sobie jak szmata
             pod stołem. Tylko drgawki wskazywały na jego istnienie.
                – Nu, reb Nachumie, wyjdźże stamtąd – poprosił reb Mordechaj.
                Czołgając się, Nachum powoli wynurzył głowę spod stołu. Twarz jego
             przypominała rozkwitłą różę, chyba z powodu gorącej zupy, która się na nią
             wylała.
                – Nu, opowiadaj. – Reb Mordechaj zwrócił się do kobiety w płaszczu. –
             Co zaszło?
                – To paskudztwo – tu wskazała na Nachuma – zostawiło mnie bez grosza
             z dwójką dzieci i zniknęło. Przez lata nie mieliśmy co do gęby włożyć. Krwią
             plułam, żeby wykarmić moje kwiatuszki.
                Na dźwięk swoich imion, kwiatuszki uderzyły w płacz, zapewne po to,
             by potwierdzić słowa matki. Okazało się, i wszyscy to słyszeli, że Nachum
             nie pierwszy raz tak postąpił i że ma jeszcze jedną kobietę, która też go szuka.
             Ale z siekierą. Ona też ma z nim dziecko. Mojej mamie powiedział, że jest
             wdowcem, a kobiecie z dwójką dzieci naopowiadał, że wyjeżdża do Ameryki
             i stamtąd przyśle im bilety. Z gardła mojej mamy dobyły się ryki rannej lwicy.
                – A więc to tak, skurwysynu… jesteś wdowcem… wkrótce ona zostanie
             wdową…
                Krzyki mojej mamy zlewały się z wrzaskami jego żony, jak okrzyki wojenne,
             które oglądałem kiedyś na filmie o Indianach. Wrażenie to potęgowały nasze
             czerwone twarze, czerwone od krwi, cymesu i zadrapań, z białymi smugami
             rozciapkanych kartofli i czarnymi sińcami od bicia. Dzieci płakały na cały
             głos. Moja mama zawodziła. I wszystko to brzmiało jak jeden wielki chór
             żałobników.
                – Och, ojoj, gewałt, cholera, bandyta, och… – Tu nie pomógł nawet reb
             Mordechaj.
                Mama i kobieta w długim płaszczu rzuciły się na Nachuma, okładając go
             na wyścigi. Wydaje mi się, że pierwszą nagrodę powinna zgarnąć moja mama.
             Tłukła go pustą wazą do zupy. Druga wariatka usiłowała wyrwać mu jajka,
             krzycząc, że dzięki temu nie będzie miał więcej dzieci. Nachum z całej siły
             przytrzymywał obiema rękami swoją własność. Mama chciała mu wydłubać
             mu oczy, żeby więcej nic nie widział. Ja próbowałem uratować z podłogi kilka
             pierożków, które pozostały mniej lub bardziej nienaruszone. Dwoje dzieci
             przechwyciło zmiażdżoną chałkę.                                       311
   308   309   310   311   312   313   314   315   316   317   318