Page 312 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Arie Aksztajn (Eckstein) - Ulica Dolna.
P. 312
– Oj, mame! – Krzyk ten przyciągnął uwagę kobiety w płaszczu.
– Ty bękarcie, bijesz moje dzieci?
Zamachnęła się, żeby mnie spoliczkować. Ale jeszcze w powietrzu złapała
ode mnie takie ukąszenie w paluch, że wrzasnęła:
– Oj, nie mam palca.
Moja mama próbowała odciągnąć ją za nogę, więc dostała kopniaka. Oko
zaczęło jej raptownie puchnąć. Drugie oko zakrywał plasterek marchewki.
Nachum zniknął pod stołem. Wszyscy kąsali wszystkich. Od czasu do czasu
czułem smak pudru. Dzieci nie puszczały mojej nogi. Jeszcze zdążyłem kopnąć
kobietę w twarz. Chyba wybiłem jej parę zębów. Wszyscy byliśmy utytłani
w kartoflach, marchewce i pierożkach. Nie dało się wstać, bo podłoga była
śliska. Każda próba wydostania się spod stołu skazana była na niepowodzenie.
Muszę się pochwalić, że w całym tym zamieszaniu zdążyłem połknąć dwa
pierożki, ale z jakiegoś powodu miały smak ryby.
Nie wiem, jak by to wszystko się skończyło, chyba pozjadalibyśmy się
nawzajem. Sytuację uratował reb Mordechaj, zawodowy rozjemca. Nasze
krzyki niosły się po całym podwórzu. Pod oknami stali rozochoceni ludzie.
Niektórzy chcieli wejść do środka, wmieszać się i bronić Nachuma, niektórzy
woleli się wpierw dowiedzieć, co właściwie spowodowało całą awanturę.
Prawdopodobnie któryś z nich wezwał reb Mordechaja. Reb Mordechaj to
niski, krępy Żyd o siwych włosach, z cyces przy koszuli i w czarnej jarmułce
na głowie.
– Sza, sza, co to za draka? Co to za krzyki? Można by pomyśleć, że goje tu
mieszkają! – ryknął reb Mordechaj takim głosem, jakby i jego ktoś ugryzł.
Ja i dzieci w długich płaszczykach wypełzliśmy spod stołu na czworakach.
Buzia dziewczynki była umazana krwią, chłopiec miał ślady ukąszeń. Krew
kapała mu z ucha i ust. Ja ledwie widziałem na lewe oko, krwawiłem też
z nosa. Reb Mordechaj siłą wyciągnął mamę spod stołu. Na widok mamy
nie mogłem powstrzymać się od śmiechu. Twarz miała umazaną kartoflami.
Jedno oko było straszliwie opuchnięte, do drugiego przykleił się plasterek
marchewki. Na pozostałej części twarzy pełno zadrapań. Roześmiałem się.
Plasterek marchewki dosłownie się na mnie wściekał. Śmiałem się dalej,
odpowiadając mu:
– Czy to moja wina?
Pierwszy raz rozmawiam z marchewką, która w dodatku się na mnie gniewa.
Wszyscy siedzieliśmy na podłodze. Długiemu płaszczowi zginęło lisie futer-
310 ko. Z dekoltu wystawała głowa ryby. W uchu tkwił kawałek pierożka. Mój