Page 309 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Arie Aksztajn (Eckstein) - Ulica Dolna.
P. 309

jej ociekają miodem – zawołała Nachuma. Widocznie Nachum był tak ro-

             zochocony zmianą, jaka w niej zaszła, że  przybiegł galopem. Kiedy wpadł do
             piwnicy, Halina zatrzasnęła klapę i czytała sobie dalej, jak gdyby nigdy nic.
                – I co było potem? – spytała zdumiona mama.
                – Nie wiem. Ale następnym razem, kiedy poproszę o ciszę, niech będzie
             cicho i żeby mi nikt nie właził do pokoju po tysiąc razy.
                Mama usiadła na krześle, blada jak ściana, myślałem, że zaraz zemdleje.
             Teraz usłyszeliśmy z piwnicy ciężkie sapanie. Musieliśmy zawołać sąsiadów,
             żeby pomogli nam go stamtąd wydostać. Wrak człowieka wyniesiony z piw-
             nicy, z dwoma połamanymi żebrami, jęczał jak w agonii. Nawet wtedy Halina
             ani na chwilę nie oderwała oczu od książki. Mało tego, była zła na sąsiadów,
             że tak długo to trwało.
                Twarz Nachuma była usmarowana śmietaną. Widocznie spadając, prze-
             wrócił jakiś garnek. Nawet mnie było go trochę żal, mimo że wypowiedziałem
             zaklęcie, żeby spotkał go taki sam koniec jak manekiny. Od tamtego dnia
             mama i Nachum traktują Halinę jak pogromczika, który wtargnął do naszego
             domu. Oprócz mnie nikt nie śmie do niej się zbliżyć.
                W domu panuje cisza. Pomijając kwękanie Nachuma. Co kilka minut
             dom trzęsie się od jęków, jakby miał zaraz skonać.
                – Oj, Cyporo, podaj mi szklankę wody, umieram.
                W odpowiedzi Halina zapowiedziała mu, że jeśli nie umilknie, to ona
             znacznie skróci jego konanie.
                Bardzo podziwiam Halinę. Nikogo się nie boi. Widocznie przeklęta krew
             naszego ojca płynie w jej żyłach gęściej niż w moich. Mnie można jeszcze
             przekupić fajną opowieścią, plackiem kartoflanym, talerzem smacznej zupy.
             Haliny niczym nie da się kupić. Ona na przykład nawet nocą chodzi do
             gojowskich dzielnic. Chyba boją się jej, po tym jak butelką piwa rozbiła łeb
             jakiemuś cwaniaczkowi, który ją zaczepiał. Mało tego – zagroziła, że wpadnie
             do jego domu i tak samo potraktuje całą rodzinę. Nie wiem, co by się stało,
             gdyby Halina została u nas jeszcze, powiedzmy, przez rok. Moim zdaniem
             wszyscy chodzilibyśmy zabandażowani. W najlepszym razie. W najgorszym
             – nosilibyśmy gips na połamanych rękach i nogach.
                Pewnego dnia przyjechała kierowniczka z sierocińca, też mająca na imię
             Halina. Po długiej rozmowie z mamą moja siostra odjechała razem z tą kobietą.
             To był dla mnie smutny dzień. Być może tylko ja się na niej poznałem. Wątpię,
             czy mama ją rozumiała, Nachum na pewno nie. Dla niego była skaraniem
             boskim. Dla mojej mamy – przeszkodą w pożyciu z Nachumem. Dla mnie    307
   304   305   306   307   308   309   310   311   312   313   314