Page 303 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Arie Aksztajn (Eckstein) - Ulica Dolna.
P. 303

Halina to tylko kobieta, więc jest delikatniejsza ode mnie. Rozśmieszyło
             mnie, że mama naopowiadała Nachumowi, jaka to ona jest spokojna i dobrze
             ułożona, i że być może nawet pomoże mu w szyciu. Nie znam się zbytnio na
             byciu grzecznym i nie wiem, co zaszło między Haliną a opiekunką, ale jestem
             pewien, że Halina miała rację, tylko dlatego że jest moją siostrą. Poza tym
             bardzo jestem ciekaw tego grzecznego i spokojnego aniołka. Problem w tym,
             że tu nie ma za bardzo miejsca dla niej.
                Po południu mama zabrała mnie z sobą, żeby kupić lampkę stołową, bo
             ona dużo czyta. Lampka to prezent od Nachuma. Nie lubię jeździć z mamą.
             Ciągle mi powtarza: „Na tego nie patrz, bo jest gojem. Tutaj trzymaj mnie
             za rękę, bo się zgubisz. Nie rób tu głupich min, bo pomyślą, że jesteś nienor-
             malny”. Dobrze, że mi nie mówi: „Tutaj w ogóle nie oddychaj, bo cuchnie
             końskim łajnem”. Po naszym powrocie Nachum wyszeptał jej jakiś sekret do
             ucha i uśmiechnął się z wielką dumą. Potem wprowadzili mnie do środka pełni
             satysfakcji i dumy, żeby pokazać mój pokój urządzony na nowo. Stanąłem
             w progu skamieniały, nie wierząc własnym oczom. Pokój był czysty, pobielony
             i bez manekinów. Poczułem ścisk w gardle. Ktoś skręcił mi kiszki w brzuchu.
             Pokój wyglądał jak sierota, jak strach na wróble, bez duszy. Chciało mi się
             płakać, ale nie zdołałem wydobyć z siebie głosu.
                – No, co powiesz o naszych porządkach? Wyrzuciliśmy wszystkie te zgniłe
             i śmierdzące kukły. Teraz widać trochę światła. Zrobiliśmy też przepierzenie
             dla Haliny. Teraz każdy będzie miał własny kącik.
                Poczułem, że blednę. Trzęsły mi się ręce i nogi. I wtedy ujrzałem przed
             sobą, dosłownie ujrzałem na własne oczy twarz Nachuma zakrwawioną od
             zadrapań, z pustymi oczodołami, bo wydłubałem mu nożyczkami ślepia,
             a z głowy buchała mu para od wrzątku, którym go oblałem.
                – Sam jesteś zgniły, a nie manekiny. Zakatrupię cię, skurwysynu. Zabiłeś
             Bronkę, Rachel i wszystkie moje przyjaciółki. Ty tłusty wieprzu. Uważaj,
             żeby dziś w nocy nie zasnąć. Poderżnę ci gardło.
                – Cyporo, twój syn jest chory psychicznie. Trzeba go zawieźć do szpitala.
                – Awrumie Lajb, przeproś Nachuma. Jest dla ciebie lepszy niż dziesięciu
             ojców. Twój własny ojciec porzucił cię i uciekł z jakąś dziwką. Nachum wziął
             cię do swojego domu, daje ci ciepło i dach nad głową.
                – Nigdy skurwysyna nie przeproszę. Nie jest moim ojcem. Pewnego dnia
             mój tata przyjdzie i zamorduje twojego grubego wieprza. Najlepiej, żebyś
             umarła razem z nim. Najlepiej, żeby wszyscy dorośli pomarli. Wy nic nie
             wiecie. Dbacie tylko o siebie. Myślicie tylko o pieniądzach.          301
   298   299   300   301   302   303   304   305   306   307   308