Page 294 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Arie Aksztajn (Eckstein) - Ulica Dolna.
P. 294

z wejściem. Oboje czuliśmy, że wkraczamy tu nie tylko do nowego pomiesz-
           czenia, ale także w kolejny etap naszego życia. Próbowałem zrozumieć, co
           mnie przy niej trzyma. Chętnie bym sobie poszedł, niech robi, co jej się
           żywnie podoba.
             – Posłuchaj, Awrumie Lajb, dla mnie to bardzo ważne, żeby wejść do jego
           domu. Ty z bożą pomocą dorośniesz i pójdziesz sobie w świat. Domyślam
           się, że chętnie zrobiłbyś to już teraz. Wiem, że nie byłam z tobą zbyt długo,
           ale nie ze swojej winy. A co się stanie ze mną, kto mnie weźmie? Będę już za
           stara. Żaden mężczyzna mnie nie zechce. Muszę się zatroszczyć także o siebie.
           W naszym świecie nie ma litości dla kobiet. Ale ty… Jesteś w stanie zepsuć
           więź między mną i Nachumem. Nie rób tego, błagam cię.
             – Więc co mam teraz zrobić?
             – Kiedy wejdziesz do środka, bądź grzeczny, uśmiechnij się, dla ciebie to
           tak mało, a dla mnie tak dużo. Przywitaj się ładnie.
             Milczałem. Nikomu nie jestem winien żadnego uśmiechu. Nie przywitam
           się z kimś, kto mnie nie obchodzi.
             Nie czekając na odpowiedź, mama otworzyła drzwi. Widocznie Nachum
           czekał na nas czy nawet słyszał za drzwiami naszą rozmowę. Mama weszła
           pierwsza, ja za nią. Ją reb Nachum uściskał, do mnie wyciągnął rękę. Dłoń
           miał ciepłą i miękką.
             – Nazywam się Nachum – przedstawił się. – A ty jak masz na imię?
             – Awrum Lajb.
             – Ładne imię. Mam nadzieję, że zostaniemy przyjaciółmi.
             Spodobało mi się, że użył słowa „przyjaciel”, nie „ojciec”. Ale i tak nie
           uśmiechnąłem się do niego, jak prosiła mama. Na nic się zdały jej gniewne
           spojrzenia. Nie będę się uśmiechać i basta. Niech pękną oboje. Będę się
           uśmiechał, kiedy mam na to chęć, nie na rozkaz. Przedpokój był oświetlony
           kilkoma lampami elektrycznymi. Widocznie tego wymagała jego robota. Na
           ogromnym stole wyłożone były grube bele tkanin we wszystkich kolorach. Na
           ścianach wisiały papierowe wycinanki. On sam wyglądał jak jedna z tych bel.
           Niski, łysy i zaokrąglony. Usta miał grube i błyszczące, jakby chwilę wcześniej
           zjadł coś tłustego. Małe, czujne ślepia uważnie mnie egzaminowały. Staliśmy
           naprzeciw siebie jak dwaj gotowi do walki zapaśnicy. Widocznie mama już
           mu o mnie opowiedziała. Ale poza tym całe jego zachowanie było bardzo
           przyjazne. Tylko uśmiech mi się nie podobał. Nie ufam człowiekowi, który
           cały czas się uśmiecha. To zawsze znak, że czegoś ode mnie chce. Ale prawda
    292    jest taka, że szukałem w nim tylko negatywnych rzeczy. Żeby go nie polubić.
   289   290   291   292   293   294   295   296   297   298   299