Page 279 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Arie Aksztajn (Eckstein) - Ulica Dolna.
P. 279
Przebywanie tu w pojedynkę, bez przyjaciół, jest przerażające. A jeśli ktoś
ośmieli się poskarżyć, to sam Bóg w swym majestacie mu nie pomoże. Po
prostu jest skończony. Przywilej przetrwania tutaj zależy od szajki, do której
należysz. Na razie dobrze się bawimy. Każda grupa je osobno, strzeże swoich
zdobyczy albo walczy z innymi bandami. Z nami żadna nie ośmiela się zadzie-
rać. Czasami sprzymierzamy się z innymi grupami. Na ogół wszyscy starają się
dobrze z nami żyć. Dzięki temu nikt nie waży się mnie tknąć. Mamy opinię
znakomitych fachowców. Najbardziej utalentowanych i udanych złodziei.
Każda grupa strzeże miejsc, w których pracuje. Na przykład banda Zbyszka.
To czwórka dzieciaków, które specjalizują się w sprzedaży kradzionych rzeczy.
Nikt nie wie, skąd kradną, to ich sekret. Jest trójka dzieci, które specjalizują się
w okradaniu skarbonek na cele charytatywne. Ci są najbogatsi. Nikomu nie
zdradzają swoich metod ani nie przyjmują nowych dzieci do swojego grona.
Jest grupa, która specjalizuje się w okradaniu pijaków. Ich przywódcą jest
Tadek, blady, krzepki chłopak, o kocich oczach i prawie bez zębów. Czekają
na drodze na przypadkowych pijaków. Są bardzo niebezpieczni. Mają też
w szajce dziewczynę, której imienia nie ujawniają. Przeważnie bandy żyją ze
sobą pokojowo, każda zajęta swoimi sprawami. Wszyscy czekają na uwolnie-
nie. A tymczasem podtrzymują jedność i sprawność. U nas mocną kartą jest
Władek o twarzy aniołka. Specjalizuje się w kobietach. Nawet pani Zofia
nie jest w stanie oprzeć się jego wielkim, niebieskim oczom i uśmiechowi
dzieciątka. Zawsze stawia go za wzór.
– Tak powinno się zachowywać dziecko. Nie usłyszycie od niego żadnej
skargi. Wszystko, o co go poprosić, wykonuje chętnie i z uśmiechem.
Po takim komplemencie Władek rumieni się jak dziewczyna. Bóg raczy
wiedzieć, jak on to robi. I odpowiada nieśmiałym, cichym głosem:
– Dziękuję, pani Zofio.
Jako jedyny tutaj mówi „dziękuję”. Bardzo mu zazdroszczę. Ja w ogóle nie
umiem tego powiedzieć. Po prostu nie przechodzi mi przez gardło.
Nie pamiętam już dokładnie, co zostało skradzione z gabinetu Alek-
sa, ale włamania dokonał wczesnym rankiem Ignac. To najlepsza pora
na włamanie. Wszyscy pogrążeni są w głębokim śnie. Ja musiałem pil-
nować schodów i gdyby ktoś się zbliżył – gwizdnąć. Ignac obudził mnie
o świcie. Nie licząc znajomych odgłosów, wszędzie było cicho. Za okna-
mi skradał się ukradkiem dzień. Ta godzina mnie przeraża. Każdy szcze-
gół przypomina dzieło szaleńca, nawet schody wyglądają, jakby nigdy
się nie kończyły, jakby sięgały nieba lub zbiegały bez końca w głąb ziemi. 277