Page 281 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Arie Aksztajn (Eckstein) - Ulica Dolna.
P. 281

– A co z tobą? – spytałem.
                – Mnie też podejrzewają.
                Przez dłuższą chwilę patrzył mi w oczy, po czym odwrócił głowę i zniknął
             w jednym z wejść do pobliskiego domu.
                Do naszego pokoju dodano kilkoro nowych dzieciaków. Jeden jest strasznie
             wychudzony. Nazywa się Karol. Nie wiemy, czemu i za co go tu przysłano.
             Cały czas przesiadywał samotnie po kątach. Na wszystkich spoglądał z prze-
             strachem. Kiedy do niego podchodziliśmy, zaczynał krzyczeć, zakrywając
             oczy rękami. Kilka razy próbowałem mu pomóc. Pani Zofii też nie pozwalał
             się zbliżyć. Nocami siedział na łóżku owinięty w koc i podejrzliwie śledził
             każdy ruch. Pewnej nocy zaczął wrzeszczeć. Nie zwracaliśmy na to uwagi,
             bo przecież zdążyliśmy przywyknąć. Rano znaleziono go nieprzytomnego.
             Pani Zofia wezwała ambulans. Dwa dni później dowiedzieliśmy się, że zmarł
             na zapalenie wyrostka robaczkowego, to znaczy pękła mu ślepa kiszka. Co za
             dziwaczna nazwa. Kiedy ta kiszka oślepła i w ogóle po co zaglądać do środka
             brzucha? Nikt nie poszedł na pogrzeb. Po kilku dniach zjawił się jakiś staru-
             szek, też bardzo chudy, i poprosił o ubranie, które zostawił jego syn.
                To naturalne, że starcy umierają. Nagle wyrasta im biała broda, chodzą
             zgarbieni z kijem w ręku i mówią ochrypłym głosem, a potem umierają. Ale
             śmierć dziecka jest dla mnie niezrozumiała, budzi we mnie lęk. Jego śmierć
             wywarła na nas wszystkich przygnębiające wrażenie, o niczym innym tego
             dnia się nie mówiło.
                Po odejściu Władka stosunki w naszej grupie uległy pogorszeniu. Nikt już
             nikomu nie ufa, choć nadal chronimy się nawzajem przed innymi szajkami.
             Zygmunt twierdzi, że rozumie Władka i że każdy z nas zachowałby się tak
             samo. Ignac szykuje się, by go odwiedzić, a w razie potrzeby nawet ukryć się
             u niego.
                Przyszedł do nas nowy nauczyciel. Nazywa się Werner. Nauczy nas
             rysować, czytać i pisać. Połowa dzieci nigdy nie chodziła do szkoły, ja do
             takich należę. Rozczarowałem się, bo główną częścią programu będzie
             język polski. Nienawidzę tego języka tak samo, jak nienawidzę Polaków.
             Powiedziałem nauczycielowi Wernerowi, że znałem malarza Frojke Ele-
             gancika. Okazało się, że i on go zna, razem się uczyli, a raz nawet urządzili
             wspólnie wystawę.
                – Był szlachetnym człowiekiem i dobrym malarzem – wspominał Werner.
                Ma cichy, przyjemny głos, nigdy się nie denerwuje. Jest bardzo niski,
             z jasnymi włosami, które opadają mu na oczy. Po tym jak Ignac i Zygmunt     279
   276   277   278   279   280   281   282   283   284   285   286