Page 276 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Arie Aksztajn (Eckstein) - Ulica Dolna.
P. 276

przeraził się. Nagle i ja zdałem sobie sprawę, że nasza sypialnia wygląda jak
           cmentarz z ruchomymi szarymi macewami.
             Śnieżyca na dworze zgrzytała ostrymi, białymi zębami. W pewnym mo-
           mencie udało jej się wybić jedną z szyb. Szkło podfrunęło i roztrzaskało się.
           Biały wicher zaczął szaleć pod łóżkami, wydając dzikie okrzyki. Początkowo
           było to odtrąbienie zwycięstwa: „Ho, ho, ho, jestem tu!”. Potem zaczął się
           łobuzersko tarzać, podskakiwać, próbował zedrzeć z nas koce. Nagle ucichł,
           przypadł do ziemi, ukrył się w kątach. Dziesiątki oczu spoglądały na paczkę
           Władka.
             – Awrumie Lajb, wy Żydzi macie miłosierne serce. Rozdziel to między
           wszystkich.
             Macewy wyciągnęły ręce i każdy dostał kawałek czekolady, dwa ciasteczka
           i trochę cukierków. Z koców dobiegały odgłosy chrupania. Władek, Ignac,
           Zygmunt i ja ścieśniliśmy się jeszcze bardziej, żeby inni nie usłyszeli.
             – Plan się zmienił. Do sklepu jubilerskiego nie pójdziemy – szepnął nam
           Władek. – Cel znajduje się o wiele bliżej.
             – Jaki cel? – Zygmunt zapytał rzeczowo jak prawdziwy fachowiec.
             – Śmierdząca starucha ze swoim Popsikiem.
             – Co z nią? Kiedy ją widziałeś? – spytał zazdrośnie Ignac.
             – Widziałem ją po drodze, idąc do pokoju pani Zofii. – Tu Władek ściszył
           głos. – Mam wrażenie, że ta suka ukrywa pieniądze. Dzieci nie ma. Faceta nie
           ma. Więc chowa pod podłogą. Mam nosa do takich rzeczy.

             Niektóre dzieci próbowały do  nas podejść, ale brutalnie je odpędziliśmy.
             – I nagle – ciągnie Władek – kiedy jestem pod drzwiami pani Zofii, co
           widzę? Staruchę w nocnej koszuli. Widocznie z powodu śnieżycy nie poje-
           chała do domu. Okazuje się, że pani Zofia wzięła wolne, więc jej pokój stoi
           pusty. Oboje byliśmy zaskoczeni. Starucha zaczęła się do mnie uśmiechać
           jak głupi do sera:
             – „Co tutaj robisz, kochanie?”
             Powiedziałem, że przyszedłem do pani Zofii podziękować jej za pracę
           z nami, bo dopiero wieczorem zdałem sobie sprawę, jak bardzo byliśmy
           niewdzięczni.
             – „Ale czemu tak późno?” – pyta starucha.
             – „Wstydziłem się innych dzieci” – odpowiadam.
             – „Zawsze wiedziałam, kochanie, że jesteś inny niż wszyscy. Moje roz-
           ległe doświadczenie nie zawiodło mnie. Chodź ze mną do pokoju” – mówi
    274    wiedźma.
   271   272   273   274   275   276   277   278   279   280   281