Page 274 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Arie Aksztajn (Eckstein) - Ulica Dolna.
P. 274

– Najpierw niech Popsik mnie przeprosi, to on zaczął gryźć.
             Spojrzeli po sobie zakłopotani.
             – Hm… hm… rozumiemy, ale musisz wiedzieć, że ona będzie miała duży
           wpływ na przyjęcie cię do sierocińca. Dajemy ci kilka dni na przemyślenie
           tej sprawy.
             Nocami śnią mi się wszelkie możliwe sposoby torturowania. Rozcinam
           jej brzuch, wlewam do środka wrzątek, obcinam jej uszy. Razem ze swo-
           im Popsikiem zjawia się w moich najgorszych koszmarach. Ostatniej nocy
           przyśniła mi się jako kobieta z szufladami. W każdej szufladzie znajdowało
           się coś innego. Niektóre szuflady były małe, inne duże, zamknięte albo na
           wpół zamknięte, albo całkiem otwarte. W jednej z wysuniętych szuflad leżał
           Popsik z gębą Aleksa i tłumaczył mi, że u pani Teodory wszystkie szuflady
           są puste, a ponieważ są idealnym odzwierciedleniem duszy, w nią wstąpiła
           zapewne dusza Popsika.
             Tymczasem życie płynie jak ścieki po ulicy Dolnej, jak powiada Ignac.
           Gęste i cuchnące. Jeden dzień zastępuje drugi i mam wrażenie, że nic się nigdy
           nie zmieni. Widocznie zapomnieli o mnie.
             Na dworze zaczął padać deszcz ze śniegiem. Silne wiatry uderzały w okno,
           jakby chciały wedrzeć się do środka. Oby wichura wybiła okno, pogięła
           kraty, zmiotła mury, żeby nie pozostał po tym wszystkim żaden ślad. Chęt-
           nie bym jej dopomógł. Tej nocy otrzymaliśmy dodatkowy koc, lecz nawet
           to nie wystarcza. Dużo dzieci śpi w ubraniach, ale i to za mało. W pobliżu
           słyszę szczękanie zębami. Ja jestem chyba bardziej uodporniony na zimno.
           Może to z czasów, gdy spałem zwinięty w kłębek na ulicy pod schodami
           i domami. Na śniadanie dorzucili nam jedną kromkę chleba z masłem wię-
           cej. Na obiad dodali śledzia. Ja, Zygmunt, Ignacy i Władek bardzo się do
           siebie zbliżyliśmy.
             Do niektórych dzieci przyjeżdżają w odwiedziny rodzice i przyjaciele. Nas
           nikt nie odwiedza. Przyjmujemy to ze zrozumieniem. Tylko Władkowi jest
           bardzo ciężko w dni odwiedzin. Jest milczący i osamotniony. Dzieci spotykają
           się z krewnymi w pomieszczeniu do obierania ziemniaków. Wizyta zawsze
           trwa krótko i zawsze w obecności pani Zofii, widocznie boi się, że ukradną
           jej któregoś dzieciaka. Trochę mnie boli, że Berl Szleper mnie nie odwiedza.
           Prawdopodobnie on też czeka na czyjeś odwiedziny. Jestem pewien, że gdyby
           Chawale wiedziała, gdzie przebywam, przyjechałaby. Nagle mój język przypo-
           mina sobie smak jej kartoflanych placków. Obiecuję sobie, że w dniu uwolnie-
    272    nia zjem tyle placków, że pęknę. Ciekawi mnie, co robi Chawale i czy wyszła
   269   270   271   272   273   274   275   276   277   278   279