Page 282 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Arie Aksztajn (Eckstein) - Ulica Dolna.
P. 282

postanowili nauczyć się pisać i czytać po polsku, nie miałem wyboru, jak
           tylko dołączyć do tego grona. Po pierwsze nudno zostawać samemu. Po
           drugie w klasie, w której się uczymy, pali się w piecyku i można na nim upiec
           plasterki ziemniaków oraz suchy chleb. Poza tym na piecyku stoi czajnik
           i można pić tyle herbaty, ile się chce. Kostki cukru chowa się do kieszeni
           i podjada nocą w łóżku. Sposobność picia dowolnej ilości herbaty zjednoczyła
           prawie wszystkie dzieci, które przyszły na naukę. Zamiast się uczyć, pijemy
           herbatę i gramy w karty o kostki cukru i wszystko, co nadaje się na wymianę.
           Najbardziej pożądane towary to kiełbasa i ciastka, które dzieci otrzymują
           podczas odwiedzin krewnych.
             Nie jestem dzisiaj w nastroju. Okazało się, że jakiś wujek przyjechał zabrać
           Zygmunta do siebie do domu i będzie ręczył za jego zachowanie. Zygmunt ma
           dla niego pracować jako sprzedawca w sklepie pasmanteryjnym. Obiecał, że mnie
           odwiedzi, lecz za bardzo mu nie wierzę. Myślę, że i jemu jest trochę smutno, co
           mnie pociesza. Widocznie mimo wszystko będzie za mną tęsknić. To pomaga,
           kiedy czujesz, że ktoś cię potrzebuje. Jego łóżko przejął Tadek, przywódca tych,
           którzy oskubują pijaków. Dołączył do nich Ignac, więc z całej grupy zostałem
           tylko ja. Przerażają mnie swoimi opowieściami o tym, jak okradają bezbronnych
           pijaków. Zamierzają nadal to robić zaraz po uwolnieniu. Ignac próbuje mnie
           namówić, żebym do nich przystał. Odmawiam.
             – Chodź do nas – kusi mnie Ignac. – Po wyjściu stąd możemy zarobić
           morze pieniędzy. Nie bądź frajerem.
             – Nie pójdę z nimi.
             Czuję wokół siebie pustkę. Wszyscy ode mnie odeszli. Może nie tylko
           ode mnie, bo każdy, kto nie należy do jakiejś grupy, zostaje sam. A takich
           jest zaledwie czterech. Ratują mnie lekcje z Wernerem. Po niepowodzeniach
           z lekcjami rysunku organizuje teraz teatrzyk kukiełkowy. Jestem naprawdę
           zachwycony tym pomysłem. Mój entuzjazm zbliżył mnie do niego. Tego wie-
           czoru zostaliśmy sami. Nie chciałem odejść, dopóki nie skończyłem rzeźbić
           głowy pijaka. Głowę wykonałem z kartofla, który okleiłem gazetą. Kiedy
           gazeta na wierzchu wyschnie, rozcina się kartofel na pół, wyrzuca środek
           i skleja dwie połówki z powrotem.
             – Co to będzie? – pyta mnie Werner, długo się przyglądając.
             – To będzie głowa pijaka.
             – Więc czemu krew leje mu się z głowy?
             – Bo go napadli.
    280      – Kto go napadł?
   277   278   279   280   281   282   283   284   285   286   287