Page 273 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Arie Aksztajn (Eckstein) - Ulica Dolna.
P. 273

jak nieskończona, gładka przestrzeń. Nie ma w niej punktu orientacyjnego.
             Nie wolno ci usiąść i odpocząć, bo wtedy koniec z tobą. Horyzont cały czas
             się od ciebie oddala. To pustkowie przenika również do twego wnętrza.
             Oczy wypatrują więc jakiejś żywej duszy, wszystko jedno kogo. Nawet jeśli
             spotkasz węża, który będzie dla ciebie miły i powie ci „dzień dobry”, to go
             przytulisz.
                – W porządku, zgadzam się.
                Wszyscy podają sobie ręce.
                – Teraz, jeśli chcesz dłużej tu poleżeć, jest na to prosty sposób. Potrzyj
             dobrze termometr albo włóż go do szklanki z herbatą, którą ona ci przyniesie.
             Nie martw się. Będziemy cię odwiedzać. Spadamy.
                Na szczęście Anna ich nie spotkała. Na jej twarzy pojawiły się zmarszczki
             zatroskania. Widocznie jestem niezwykłym pacjentem, zupełnie bez gorączki.
                – Teraz spróbuję ci zmierzyć temperaturę w ustach – mówi, jakby odczy-
             tywała wydany przez siebie wyrok.
                To już kompletnie mnie zdezorientowało. Fakt, między nogami a dupą jest
             jakiś związek. Ale co tu raptem robią usta? Okazuje się, że mam niewyparzoną
             gębę, która zadaje za dużo pytań.
                – Potrzymaj termometr w buzi. Zaraz wracam.
                Zgodnie z udzieloną radą włożyłem termometr do herbaty. Zrobiłem to
             bardzo szybko. Kiedy Anna wróciła, mina jej zrzedła. Rozwarła szeroko za-
             równo usta, jak i oczy. Okazało się, że przy takiej gorączce moje ciało można
             wykorzystać do gotowania czulentu, więc muszę poleżeć w izbie chorych jeszcze
             parę dni.
                Proces w sprawie pani „no, no, no” odbył się w gabinecie kierownika.
             Czuję się już o wiele lepiej. Przez siedem dni zdążyłem zjeść w izbie chorych
             siedem jajek, wypić siedem szklanek herbaty z cytryną i połknąć taką samą
             ilość pigułek aspiryny. Noga przestała boleć, a co najważniejsze – temperatura
             mojego ciała ustabilizowała się. Sądząc z podejścia Aleksa i pani Zofii, wydaje
             się, że awansowałem. Nie jestem już ciekawym przypadkiem, lecz przypadkiem
             wyjątkowym. Nie wiem, czy się z tego awansu cieszyć.
                – Awrumie Lajb – otworzyła proces pani Zofia. – Długo rozważali-
             śmy twój przypadek. Przejrzeliśmy też starannie twoją teczkę i biorąc pod
             uwagę twoją przeszłość, doszliśmy do wniosku, że damy ci kolejną szan-
             sę na poprawę. Pomożemy ci, na ile będziemy mogli, i zapomnimy o tym,
             co wydarzyło się z panią Teodorą. Jeśli ją przeprosisz, wszystko puścimy
             w zapomnienie.                                                        271
   268   269   270   271   272   273   274   275   276   277   278