Page 270 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Arie Aksztajn (Eckstein) - Ulica Dolna.
P. 270

zlikwidowałyby mnie szczury. Bałem się zasnąć, żeby z niej nie spaść. Na
           moje szczęście tego dnia przyjechała delegacja Ministerstwa Zdrowia, aby
           sprawdzić, w jakich warunkach żyją wychowankowie ochronki. Ze strachu,
           że mnie tam znajdą, uwolniono mnie. W oczach dzieci stałem się bohaterem.
           W oczach wychowawców typem zaburzonym i niebezpiecznym. Opinia wy-
           chowawców zapewniła mi spokój i przestrzeń dla siebie, a we mnie zaszczepiła
           zachętę i poczucie siły.
             Pani „no, no, no!” nie zjawiała się tam przez jakiś czas. Prawdopodobnie
           z powodu palca w gipsie. Podczas każdej wizyty oprowadzali ją pani Zofia
           i Aleks. Pani Zofia snuła się za nią z uśmiechem od ucha do ucha. Gdyby
           miała ogon, na pewno by nim merdała. Za nią, w pewnej odległości, człapał
           Aleks, też cały w uśmiechach. Zachowanie obojga wynikało z pozycji tej
           bogatej kobiety, która była wielce oddana naszej placówce. Po każdej wizycie
           zostawiała im pieniądze na cele edukacyjne. Jej pies Popsik zachowywał się
           dokładnie tak jak ona. Miał na sobie coś w rodzaju kwiecistej sukienki, nosił
           kokardę na szyi i cały czas wyjadał z jej ręki kostki czekolady. Do wszystkich
           nas zwracała się tak, jakbyśmy byli rodziną Popsików. Na przykład na Józka
           wołała „Józik”. Podczas każdej wizyty ustawiała nas w szeregu i z uśmiechem
           paradowała przed nami. Przy niej szła blondynka, zapewne jej krewna, z tor-
           bą cukierków w ręku. Przy każdym dziecku pani „no, no, no!” przystawała,
           przyglądała się i zwracała do dziewczyny: „Stefcik, daj temu chłopcu cukierka”
           albo: „Temu chłopcu nie dawaj”.
             Stoimy w szeregu, koło mnie Ignac. Przed nim zatrzymuje się Szafa-z-ubra-
           niami – tak ją w duchu nazywam – a obok niej stoi Stefcik z ręką w torbie
           cukierków, gotowa na każdy rozkaz.
             – Jak masz na imię, chłopcze? – mówi do Ignaca.
             – Ignac.
             – Jakie ładne imię. Będę cię nazywać Ignacik. Stefcik, daj mu cukierka.
             Za nim stoję w kolejce ja i natychmiast obnażam zęby. Widocznie w psim
           języku brzmi to jak: „Nogi ci z dupy powyrywam, sukinsynu”. I w tym mo-
           mencie czuję w łydce zęby Popsika. Ignac reaguje błyskawicznie, zasuwając
           takiego kopniaka, że  Popsik wywija parę fikołków w powietrzu.

             Pani „no, no, no” rozwrzeszczała się histerycznie:
             – Co robisz mojemu Popsikowi, jak można być tak okrutnym dla Popsika!
             Dziś po południu czeka mnie śledztwo i proces u Aleksa. Obawiam się, że
           zamiast do sierocińca trafię do poprawczaka, chyba że przeproszę panią „no,
    268    no, no” i obiecam, że będę taki jak Popsik. Tak mi zapowiedziała pani Halina.
   265   266   267   268   269   270   271   272   273   274   275