Page 266 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Arie Aksztajn (Eckstein) - Ulica Dolna.
P. 266

Jest nie tylko włamywaczem, ale i prorokiem. Pani Zofia czeka na nas na
           zewnątrz.
             – Gdzie byliście? – pyta, zaskoczona, że  nas tu widzi.

             – Pani Zofio… – tłumaczy Władek.
             Oczywiście pozwalam mu prowadzić uprzejmą rozmowę, a sam zasiadam
           na widowni.
             Wracamy na film dokładnie w tym momencie, kiedy ubrany w owczą
           skórę pan Rabinowic walczy z Murzynami uzbrojonymi w łuki i włócznie
           oraz inne przedmioty, które wyglądają jak chochle i widelce. Twarze im lśnią,
           jakby poślizgnęli się w kałuży oleju. Wszyscy są czarni i przerażający.
             Pod koniec filmu Władek szepcze do mnie:
             – Chodź, zobaczmy, co się stało z naszymi kolegami.
             Zanim zdążyliśmy opuścić salę, pani Zofia powstrzymała nas z gniewną miną.
             – Dzieci, stało się coś strasznego. Kilkoro dzieci próbowało włamać się
           do kuchni i ukraść jedzenie. Jedzenie należy do nas wszystkich. Podkreślam:
           do nas wszystkich. Włamywacze poniosą surową karę. Dwóch jest już w ga-
           binecie kierownika Aleksandra. Pozostałym dwóm udało się uciec przez
           wybite okno.

             – Nie wierzę, że u nas są takie dzieci –  mówi Władek.
             – Skoro ty tego nie zrobiłeś, nie oznacza to, że inni nie zrobili. To okropna,
           okropna rzecz. Że też coś takiego zdarza się u nas, kto by uwierzył… Proszeni
           jesteście o pozostanie na swoich miejscach. Zaraz przyjdzie kierownik, żeby
           z wami porozmawiać.
             Parę minut później rzeczywiście przybył Aleks, za nim dreptali Ignac i Zyg-
           munt. Nie wydawali się szczególnie zmartwieni. Wszyscy siedzieli w ławkach
           na sali, większość znudzona.
             – Niech idą do diabła ze swoją kuchnią. Dobrze, że było włamanie.
           Niech dadzą trochę więcej jedzenia, wtedy nie będzie włamań – szemrały
           dzieciaki.
             Zygmunt i Ignac stanęli koło kierownika i robili miny do publiczności.
             – Przyznajcie się, kim byli wasi wspólnicy, a być może wam wybaczymy
           – próbował ich zachęcić Aleks.
             – Nawet nie wiemy, czego od nas chcecie. Staliśmy przed windą kuchen-
           ną, ja tłumaczyłem Ignacowi, jak się ją uruchamia, jak to działa. A potem
           przyszliście wy.
             Wszyscy stłoczyli się wokół Ignacego i Zygmunta. Władek patrzył na
    264    Aleksa jak na rozkwitłą różę.
   261   262   263   264   265   266   267   268   269   270   271