Page 267 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Arie Aksztajn (Eckstein) - Ulica Dolna.
P. 267

– To bardzo ciekawy przypadek.
                Wszyscy gruchnęliśmy śmiechem. To zdanie było wszystkim doskonale
             znane.
                Za karę Zygmunt i Ignac mają obierać ziemniaki w małej kanciapie koło
             kuchni. Ze względu na ciasnotę nazywamy to pomieszczenie więziennym
             lochem. Władek i ja pomagamy. Atmosfera jest przyjemna. Co chwila ktoś
             tu wpada na znak solidarności. Zygmunt opowiada nam o swoich doświad-
             czeniach z poprzedniego razu. Wtedy też musiał za karę obierać ziemniaki.
             On i inni odsprzedawali te ziemniaki sprzedawcy jarzyn nieopodal, zamiast
             je obierać. Przez małe okienko, niemal dotykające sufitu, wpada słabe świa-
             tło. Nigdy nie rozumiałem, dlaczego we wszystkich tego rodzaju miejscach
             okna są takie malutkie i umieszczone wysoko, pod samym sufitem. Dlaczego
             zawsze jest w nich ciemno. Jakby światło na dworze było spadkiem po babci,
             który trzeba skąpo wydzielać. Nie dość, że w lochu panuje półmrok, to jeszcze
             wielki kocur znalazł sobie miejsce akurat w okienku, przesłaniając i tak wątły
             prześwit. Stawiamy zakłady, kto trafi w niego pierwszy. Ziemniaki uderzają
             w okno. Kota to nie rusza.
                – Wykurzę go z zewnątrz – proponuje Władek.
                Kocur miaucząc, znika. Władek wraca po kilku minutach z uśmiechem
             od ucha do ucha.
                – Chodźcie ze mną. Zaraz będzie darmowe przedstawienie.
                Idziemy za nim po cichu. Na końcu korytarza widzimy pomocniczkę kucharki
             pochyloną nad wielką beczką, niemal do połowy jest w środku. Zdaje się, że kisi
             w beczce kapustę. Hela, poprzednia pomocniczka, przebywa w szpitalu, leczy się
             z poparzeń. Jej następczyni nazywa się Mela. Jest chłopką o różowych, pyzatych
             policzkach i uśmiechniętych grubych wargach. Włosy, w kolorze lnu, opadają
             jej na ramiona. Wygląda jak dziewczynka, która nagle wyrosła i nie radzi sobie
             ze swoim obfitym ciałem. Każdy jej pożąda. Chodzą słuchy, że nawet kierownik
             Aleks. Zapewne ona też jest dla niego ciekawym przypadkiem.
                Władek daje nam znaki, żebyśmy byli cicho. Sam skrada się jak kot na
             palcach. Nagle unosi nogi Meli. Ta znika w beczce. Nie ma na sobie majtek.
             Sukienka zakrywa krawędź beczki, a nogi pedałują w powietrzu, jakby jechała
             rowerem. Krzyki z dna beczki dudnią jak dalekie echo. Wracamy do naszego
             lochu i dalej obieramy. Nikt nie wie, jak wydostała się z beczki. I znów zjawia
             się przejęta pani Zofia.
                – Nie słyszeliście krzyków kucharki?
                – Nie. Jesteśmy zbyt zajęci obieraniem – odpowiada Władek.         265
   262   263   264   265   266   267   268   269   270   271   272