Page 23 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Arie Aksztajn (Eckstein) - Ulica Dolna.
P. 23
Domy na podwórzu stanęły rzędem, żeby się ze mną pożegnać, ze wszyst-
kich okien machały do mnie chusteczki, dokładnie tak, jak widziałem na
stacji kolejowej. Ci, którzy zostają, machają do swoich bliskich ruszających
w podróż. Domy prosiły smutnymi oknami: zostań z nami. Wiatr pełzł
pod moimi nogami, polizał mi rękę jak szczeniak domagający się pieszczot,
wyjąc jak samotne wilki. Księżyc oświetlił bruk srebrnym światłem i utkał
na nim długi, wzorzysty dywanik. Ludzie wyciągali ręce z okien na po-
żegnanie. Miałem ochotę podejść do nich, uścisnąć każdą rękę z osobna.
Ale nie byłem w stanie się ruszyć. Oto okno pani Kogan, której ukradłem
garnuszek śmietany. Zaklinała się, że zrobi ze mnie miazgę, jeśli mnie do-
padnie, i oto jest, ona też macha ręką i wybacza mi. Oto dom złodziejaszka
Godla, który wytłumaczył mi, jakie zadania wykonuje Bóg w niebie. Oto
okno tkacza Borucha, starca o oczach dziecka, który wszystko rozumie
i wszystko przebacza.
Oto stajnia Szmelke, jedynego konia na świecie, który potrafił mówić
w jidysz. Prawdę mówiąc, dawno już jej nie ma. Pozostały tylko szczątki,
ale wciąż ją widzę przed oczami. Znam tu każdy kamień. W stajni Szmelke
wciąż widzę stojącą koło mnie Esterkę i ona o tym wie, za każdym razem,
gdy ją wspominam, istnieje. Tego podwórza nigdy nie opuści. Bardzo żałuje,
że odjeżdżam. To nie Esterka wisi tam z wywalonym na wierzch językiem,
który obsiadły zielone muchy. Ona stoi przy mnie w kwiecistej sukience, jak
Cyganka, z oczami czarnymi jak węgiel.
I raptem z bramy wychodzi Szymszon Bekel, jak zwykle pijany i zatacza-
jący się na nogach. Ten sam Szymszon, który w dwa tygodnie chciał ze mnie
uczynić wielkiego mędrca. Ale jak to ujął Ślepy Maks: maślana dusza, lwie
serce i ośla głowa.
W domu po prawej jest okno Garbatego Chaima, który mi wyjawił, kiedy
nadejdzie Mesjasz. I raz jeszcze dopada mnie strach przed Malką, która oddala
się w stronę domu starców. A teraz staje naprzeciw mnie Awrum, który wpoił
w moje serce dumę z bycia Żydem. Chciałbym się go poradzić, czy mam jechać,
lecz jego twarz jest nieprzenikniona, jakby chciała mi powiedzieć, że decyzja
należy do mnie. I oto wkrada się w serce zwątpienie, czy jeszcze kiedykolwiek
zobaczę to podwórze. W jedno tylko nie wątpię: nigdy go nie zapomnę. Jakaś
bestyjka wstrzymała mi oddech, ścisnęła za gardło i podpełzła od brzucha
w górę, aż do oczu. Rozpłakałem się.
Nagle wyczułem obok siebie reb Icchoka, jego głos był miękki i wyrozu-
miały. 21