Page 262 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Arie Aksztajn (Eckstein) - Ulica Dolna.
P. 262
Okazuje się, że jeden z goniących go portfeli był za szybki, Ignac został przy-
łapany, kiedy próbował go zwrócić.
Dzisiejszej nocy nie idę na robotę. Odwleka ją przyjęcie na cześć Ignaca.
Poza tym mamy dość pieniędzy, żeby kupić w kuchni wszystko, czego chcemy.
Ignac wręcza nam wielkopańskim gestem banknoty.
– Kupcie i podzielcie się, żeby nikt nie był pokrzywdzony.
Władek i Zygmunt zniknęli, zapewne poszli po rzeczy do kuchni. Siedzę
naprzeciw Ignaca.
– Nu, znowu jesteśmy razem, co?
– Tak, znów jesteśmy razem – potwierdzam.
Ignac zaczyna opowiadać, co się stało, po tym jak opuściłem dom Dwoj-
ry Ganc. Dom stał pusty. Sąsiedzi rozkradli prawie wszystkie wartościowe
rzeczy.
– Więc czemu znów tam wróciłeś?
– Nie wiem. Coś mnie pchnęło, żeby wrócić.
– A co z Anielcią? Przecież uciekliście razem.
– Ona nie uciekła. Sam uciekłem. Jej rodzina omal mnie nie zakatrupiła.
Tutaj jestem już drugi raz.
W jego zdaniach nie ma porządku. Skacze z tematu na temat. Nastrój też
mu się co chwila zmienia.
– Co z nami będzie, Awrumie Lajb?
– Nie wiem.
Niedawno zauważyłem, że kiedy bohaterowie zostają sami, skorupa
pewności siebie opada z nich tak samo jak ze mnie. Tylko że ja nie jestem
bohaterem.
– Wiesz, Awrumie Lajb, u Dwojry Ganc nie przepadałem za tobą. Byłeś
taki, nu… taki… taki… Nie wiem, jak to określić. Tutaj jesteś inny. Powiedz
mi, jeśli się stąd wydostaniesz, dokąd pójdziesz?
– Nie wiem.
– Powiedz, Awrumie Lajb, przecież nauczyłeś się opowiadać historie od
reb Icchoka. Może i nam opowiesz?
– Będą się ze mnie naśmiewać.
Nie ciągniemy dalej tego tematu. Władek i Zygmunt wrócili z pełnym
plecakiem, uśmiechnięci od ucha do ucha.
– Koledzy, dziś na pewno nie będziemy przymierać głodem.
Nagle przestaje mnie interesować całe to jedzenie, które rozłożyli na pod-
260 łodze. Nie mam apetytu. Nie dość, że nie mam ochoty na jedzenie, ale w ogóle