Page 258 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Arie Aksztajn (Eckstein) - Ulica Dolna.
P. 258

– Aha, aha, hm… – powtarza Aleks, a pani Zofia szepcze mu:
             – To idiota.
             – No cóż, dobrze, aha, hm, możesz odejść. Poproś, żeby wszedł następny.
             Po kilku minutach Władek również wychodzi z uśmiechem idioty. Bardzo
           mnie to bawi.
             – Tobie też powiedział, że jesteś idiotą?
             – Tak.
             Ściskamy się, jakbym odnalazł zaginionego brata. Mój brat Władek wyjmuje
           z kieszeni parę jedwabnych rękawiczek. Nie da się ich podzielić.
             – Tylko to było w kieszeni płaszcza – usprawiedliwia się.
             Po tym, jak wszyscy byliśmy w środku, okazuje się, że tylko ja i Władek
           jesteśmy „idiotami”. Stefek na przykład jest „zwykłym idiotą”. Władek zasta-
           nawia się na głos, jaka jest różnica między „idiotą” i „zwykłym idiotą”. Nikt
           nie jest w stanie udzielić odpowiedzi.
             – Dziękuję za szczere odpowiedzi na pytania. Bardzo nam to pomoże was
           poznać. A teraz pójdziemy do jadalni – proponuje nam pani Zofia.
             Człapiemy rzędem jak kaczki, trzej idioci przodem, a normalne przypadki

           za nami. Władek przez całą drogę narzeka, że  jego szuflada jest zupełnie pusta.
           Kolacja znów składa się z trzech grubych kromek chleba, z których jedna po-
           smarowana jest marmoladą, i talerza gęstej jak stolarski klej owsianki i mającej
           taki właśnie smak. Do tego należy się również szklanka rozcieńczonego wodą
           mleka. Nazywają ten napój „bawarką”. Podczas kolacji Zygmunt podpowiada,
           żeby nie zjadać wszystkiego, lecz zachować przynajmniej kawałeczek na noc,
           jak się zgłodnieje. Szkoda, że  wytłumaczył mi to poniewczasie, gdy z chleba

           nie zostało już ani okruszka. Po drodze do sypialni pani Zofia wyjaśnia
           nam, że ci, którzy moczą się w łóżku, będą spać w innym pokoju. Ten pokój
           nazywa się sikalnia. Śpi w niej czworo dzieci, prawie dwunastolatków. Kiedy
           ją mijamy, dolatuje z niej odór jak z ubikacji. Jak zwykle Władek nie może
           utrzymać języka za zębami i pyta panią Zofię, czy jest tu też kupialnia. Ona
           nie odpowiada, tylko się rumieni.
             W dużej sali łóżka są ustawione rzędem. Tutaj wszystko jest w rzędzie.
           Na każdym łóżku znajdują się dwa koce i poduszka. Materace wypchane są
           sianem. Moje stoi pomiędzy łóżkami Zygmunta i Władka. Zanim pani Zofia
           zgasi światło, mówi nam, że musimy wstać o szóstej rano, kiedy zadzwoni
           dzwonek. Minutę później dzwonek nie istnieje. To dzieło Zygmunta. Mnie,

           Władkowi i dwojgu innym dzieciom oznajmia, że  zgodnie z decyzją kierownika
    256    Aleksa, pozostaniemy tu przez trzy miesiące, o ile oczywiście będziemy się
   253   254   255   256   257   258   259   260   261   262   263