Page 259 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Arie Aksztajn (Eckstein) - Ulica Dolna.
P. 259

grzecznie zachowywać. Jeśli tak, po tym czasie przeniesiemy się do sierocińca.
             Z tego zrozumiałem, że po wyznaczonym okresie będziemy godni miana
             sierot. Władek pyta, czy jego karę można by skrócić o połowę, bo jest tylko
             półsierotą. Jego ojciec wciąż żyje.
                – Muszę zapytać kierownika. Jutro dam ci odpowiedź.
                Wszyscy się rozbieramy i kładziemy do łóżek. Nagle każdy z nas jest sam,
             z głową na wypchanej sianem poduszce, pachnącej polami, dalekimi strona-
             mi, niskim błękitnym niebem muskającym zagon pszenicy, kwiaty i zaoraną
             ziemię, przesiąkniętą zapachem potu.
                Raptem coś ściska mnie za serce. Zamykam oczy. Nie ma mnie tutaj. Cisza
             woła mnie jak biała chmurka zaglądająca przez okno, z szerokimi schodami,
             które zapraszają, by się po nich wspiąć. Chmurka przenika przez ściany, przez
             zakratowane okna, tak trudno jest zasnąć. Jestem samotny jak kamień na polu.
             A pod łóżkiem pełzają różne rodzaje snów. Sny mają oczy czarne, niebieskie,
             zielone albo brązowe. Niektóre uśmiechają się do mnie zawstydzone, jakby
             prosiły o wybaczenie. Sny mają delikatne, długie i nieśmiałe dłonie, które
             potrafią pieścić, koić i kochać, a także czysty uśmiech.
                – Dzieci, czas wstawać. Dzień dobry.
                – Oby twoje dzieci miały taki dzień – złorzeczy jej Władek.
                Zygmunt wspiera go słowem „amen”, kreśląc w powietrzu znaki krzyża.
                Znowu ustawiamy się w szeregu, żeby umyć twarze. Rzędem robimy siusiu.
             Tych, którzy nie potrzebują, nie da się przynaglić, ale muszą być obecni na
             ceremonii. Śniadanie i wszystkie inne posiłki wyglądają tak samo, z tym że na
             śniadanie dostaje się jeszcze bułkę z marmoladą. Marmoladę rozsmarowuje
             dziewczyna, która nazywa się Bella Król. Wygląda jak pulchne ciasto, które
             gęsto obsrały muchy. Dzieci nazywają ją „owczą dupą” z powodu kudłatych,
             siwych włosów. Jest tu od wielu lat. Zygmunt mówi, że jest trochę stuknięta
             i gwałci dzieci. Nikt nie wie, ile ma lat. Trudno odgadnąć jej wiek. Ma ogromne
             piersi. Jej ręce są ciągle upaprane czerwoną marmoladą. Z daleka wygląda to
             jak kawałki mięsa ociekające krwią.
                Teraz muszę wam opowiedzieć, co mi się przytrafiło kilka dni później
             i dlaczego od tamtej pory nie tknąłem marmolady. Każde dziecko ma własny
             schowek. Są one wbudowane w ścianę. Mój znajduje się pod jej schowkiem.
             W schowku wolno mi trzymać, co tylko zechcę. Zygmunt powiedział, że on
             trzyma w swoim wszystkie rzeczy zwędzone z kuchni i jak będę miał ochotę,
             zawsze mnie poczęstuje. Nie rozumiem zdania „jak będę miał ochotę”. Zawsze
             mam ochotę i zawsze jestem głodny. Niech tylko mi coś dadzą. Pewnego dnia,   257
   254   255   256   257   258   259   260   261   262   263   264