Page 253 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Arie Aksztajn (Eckstein) - Ulica Dolna.
P. 253

Jedno z dzieci, chłopiec o niewinnej twarzy anioła, zapytało, kiedy wszy
             odpoczywają między jedną chorobą a drugą. Pani Zofia nie odpowiedziała
             na pytanie. Koniec końców jej wiedza na temat wszy była ograniczona.
                Po wykładzie na temat wszelkiego rodzaju choler, egzem i tyfusów poszliśmy
             jeść, oczywiście szeregiem, do jadalni. Tam spotkaliśmy Zygmunta. Kiedy zapy-
             tałem, dlaczego cały czas chodzi się tutaj gęsiego, uspokoił mnie. Tutaj człowiek

             przyzwyczaja się do chodzenia w szeregu do tego stopnia, że  kiedy zostaje sam,
             nie w szeregu, może narobić w spodnie od tego, że nie wie, co ma robić.
                Do jedzenia dostaliśmy gorącą zupę grzybową i trzy grube kromki chleba.
             Zupa grzybowa jest bardzo pożywna, ma dużo kalorii w środku. Nikt z nas
             nie wie, co to jest kaloria. Nie zdołałem wyłowić z zupy ani jednej. Chłopiec
             o twarzy aniołka nazywa się Władek, nosi imię znanego włamywacza. Poprosił
             panią Zofię, aby mu pokazała kalorię. Oświadczyła, że kalorie są tak małe,
             że nie można ich zobaczyć bez urządzenia zwanego mikroskopem. Władek
             poprosił więc o mikroskop, żeby znaleźć kalorię. Okazało się jednak, że to
             urządzenie jest bardzo drogie i może się zepsuć. W ciągu tego dnia nauczyłem
             się tylu uczonych nazw, że chyba wyjdę stąd jako profesor. Trudno je wszyst-
             kie spamiętać. Wszystko mi się miesza, więc wychodzą mi dziwaczne słowa:
             kalorioskop, tyfusoskop, choleroskop i różne inne skopy.
                Po napełnieniu brzuchów dużą ilością kalorii i trzema kromkami chleba
             nie marnujemy ani chwili. Szeregiem człapiemy z jednego pokoju do drugiego
             jak kaczki i zasiadamy w sali muzycznej. Grupa, która przyszła przed nami,
             zajęła już wszystkie najlepsze miejsca przy oknie. Zygmunt wita nas tam jak
             starych znajomych, siadam koło niego. Po chwili wyjmuje owinięty w gazetę
             pakunek i rozgląda się podejrzliwie.
                – To prowiant z kuchni. Dostałem w zamian za papierosy. Jak masz pienią-
             dze, w kuchni możesz kupić wszystko. Usmażą ci nawet dupę kucharki. Zjemy
             to w pokoju, wieczorem. – I puszczając do mnie oko, obiecuje: – Wieczorem
             zobaczysz, co to są kalorie. Tam każda kaloria jest wielkości palca.
                W małej salce z wysokimi oknami, pełnej kurzu i much, siedzi przy pianinie
             grupa śpiewaków. Pianino jest czarnym kanciastym pudłem z podniesioną
             klapą i przypomina mi karawan ciotki. Pianistą jest niski mężczyzna z kozią
             bródką i długimi, siwymi włosami. Pod brodą ma czarną muszkę.
                Mężczyzna wstaje i przedstawia się:
                – Nazywam się Wiktor, jestem nauczycielem muzyki – mówi szybko. Każde
             słowo wypychane jest przez następne, idące za nim i brzmi to tak, jakby cała
             jego przemowa była jednym długim słowem.                              251
   248   249   250   251   252   253   254   255   256   257   258