Page 252 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Arie Aksztajn (Eckstein) - Ulica Dolna.
P. 252
coś, co gdyby mi nie powiedziano, że jest mydłem, byłbym przekonany, że
to kamień, bo tylko w modlitwie się pieniło. Woda była tak gorąca, że jedno
z dzieci twierdziło, że jajka mu się ugotowały na twardo. Wywołało to ogólny
śmiech i poprawiło nastrój. Ręcznik był brudny, jakby zaledwie parę minut
wcześniej wycierano nim podłogę. Zmoczyłem ręcznik i wykąpaliśmy się ra-
zem, ja i on. Usiedliśmy wszyscy na podłodze pod ścianą. Prysznice wypełniły
się parą. Wszyscy w niej zniknęli, wyglądając, jakby pływali w powietrzu. Na
koniec przyszedł bardzo wysoki mężczyzna w fartuchu. Rękawy koszuli były
podwinięte, miał twarz rzeźnika lub boksera.
– Nazywam się Jan. Jestem tu odpowiedzialny za odzież. Teraz ustawcie
się w kolejce.
W tym momencie przestałem być Awrumem Lajbem i stałem się numerem
sto siedemnaście. Brązowe ubrania były na mnie o kilka numerów za duże, za-
pewne w nadziei, że szybko tutaj urosnę. Dwukrotnie podwinąłem rękawy. To
samo ze spodniami. Natomiast buty były co najmniej o jeden numer za małe.
Nie mogłem wcisnąć w nie stóp. Rzędem podreptaliśmy do pokoju fryzjera,
ja z butami w ręku. Fryzjer nosił fartuch z plamami we wszystkich kolorach
i kształtach, jakie tylko chcecie. Spojrzał na nas ze złością, jakbyśmy to my go
zaprosili. Po rozstaniu z włosami i wszami wysmarowali nas żółtym płynem
o zapachu padliny leżącej od tygodnia na słońcu. Zatkałem sobie nos.
– To jest maść – oświadczył nam fryzjer – która zabija wszystkie wszy, to
tylko dla waszego dobra.
Naprawdę zaczynam się obawiać kolejnych dobrodziejstw, które czekają
na nas po drodze. Kilka minut później poczułem, że ktoś rozpalił ognisko na
mojej czaszce. Od gorąca zaczęliśmy z miejsca pląsać. Gdyby przyklejono nam
pióra, z pewnością wyglądalibyśmy jak Indianie w tańcu wojennym. Wtedy
zjawiła się pani Zofia i wytłumaczyła nam, że dosłownie cudem zostaliśmy
uratowani, bo na zewnątrz szaleje choroba zwana tyfusem. Ktoś zapytał, czy
tyfus i wszy są spokrewnione. W odpowiedzi pani Zofia wytłumaczyła, że
nie są krewnymi, ale tyfus jest skutkiem wszy. Przez pół godziny słuchaliśmy
wyjaśnień nie tylko na temat wszy, ale też ich pradziadków. Na podłodze
piętrzyły się sterty włosów, wszy przechadzały się między nimi jak bezradne
sieroty. Ktoś poprosił panią Zofię, żeby pozdrowiła wszy, które były z nim od
kilku lat i znał każdą, każdziutką z nich. Wszyscy parsknęli śmiechem, tylko
pani Zofia była bardzo urażona.
– Nie wolno wam się śmiać, to bardzo poważna sprawa – tłumaczyła. –
250 Wszy roznoszą nie tylko tyfus, ale też cholerę i egzemę.